Perspektywy rozwoju polskiej gospodarki nie zależą od tego, jaką walutą będziemy się posługiwać. Kluczowe będą jej przygotowanie na wstrząsy, innowacyjność, a także trendy demograficzne i jakość regulacji w sektorze finansowym. Przygotowania do przyjęcia euro mogłyby sprzyjać budowie takiej elastycznej gospodarki. Dlatego stanowcze deklaracje liderów obozu rządzącego, że wejście do strefy euro nie jest naszym celem, to błąd – tak można podsumować dyskusję na temat euro w Polsce, którą ożywiły sobotnie wystąpienia prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego i premiera Mateusza Morawieckiego.
Czytaj także: Kowalczyk: Euro w roli dżihadysty
Czego uczy Grecja?
Na konwencji PiS w Lublinie liderzy obozu rządzącego mówili, że o członkostwie w strefie euro będziemy mogli pomyśleć dopiero wtedy, gdy pod względem poziomu dochodów zbliżymy się do Niemiec. W przeciwnym razie rezygnacja z własnej waluty będzie dla nas szkodliwa, bo pozbawimy się istotnego mechanizmu stabilizacyjnego oraz niezależnej, dostosowanej do lokalnych warunków, polityki pieniężnej. Przekonywali też, że obecnie euro służy tylko silnym krajom, jak Niemcy i Holandia, a tym słabszym szkodzi.
Tę ostatnią tezę zdają się potwierdzać badania Alessandro Gasparottiego i Matthiasa Kullasa z Centrum na rzecz Polityki Europejskiej (CEP). W opublikowanym w lutym raporcie ekonomiści z tego ośrodka badawczego ocenili, że na istnieniu euro skorzystały jedynie Niemcy i Holandia. Dzięki wspólnej walucie PKB per capita tych państw w 2017 r. był – odpowiednio – o 3,4 i 1,1 tys. euro wyższy, niż byłby, gdyby unia walutowa nie powstała. W przypadku pozostałych sześciu państw uwzględnionych w analizie (Włochy, Francja, Portugalia, Belgia, Hiszpania i Grecja) PKB per capita w 2017 r. byłby wyższe bez euro. Najwięcej, aż 8,8 tys. euro, straciły Włochy.