Dwie z rzędu wzrostowe sesja na GPW wystarczyły, aby część inwestorów oczami wyobraźni zaczęła widzieć kolejny atak indeksu WIG20 na psychologiczny poziom 2400 pkt. Wydawało się to zresztą całkiem uzasadnione. Po zwyżce w poniedziałek i we wtorek wskaźnik największych spółek do środowych notowań przystępował bowiem z poziomu 2387 pkt. Jak się jednak okazało droga by przetestować kolejny okrągły poziom wcale nie jest usłana różami.
Już zresztą po starcie środowych notowań można było nabrać wątpliwości czy faktycznie WIG20 zdoła się zbliżyć do 2400 pkt. Od początku dnia na naszym rynku trwało bowiem przeciąganie liny między popytem, a podażą. W efekcie WIG20 przez bardzo długi czas oscylował przy poziomie zamknięcia z wtorku. Podobny scenariuszy pisały inne europejskie indeksy, które miały problem z obraniem kierunku nawet po tym, jak z czołowych gospodarek Starego Kontynentu napłynęły lepsze od oczekiwań odczyty indeksów PMI.
Giełdy żyły swoim życiem, a to oznaczało, że znów oczy graczy będą zwrócone na Stany Zjednoczone i to w jakim stylu notowania na Wall Street rozpoczną tamtejsze indeksy. A tam po wyraźnych wzrostach we wtorek przyszło rozczarowanie. Dow Jones Industrial, jak i S&P500 zaczęły dzień pod kreską, co skłoniło także niedźwiedzie w Europie do bardziej zdecydowanych ruchów. Ucierpiała na tym również Warszawa, gdzie kolor czerwony zaczął świecić nieco mocniej. WIG20 w pewnym momencie tracił około 0,5 proc. i wydawało się, że jesteśmy skazani na spadki. Jak się jednak okazało słabość naszego rynku była jedynie chwilowa.
W ostatniej godzinie handlu ostatnią szarżę postanowiły przeprowadzić byki. Indeks największych spółek napędzany był m.in. dobrą postawą grupy Lotos czy też PKN Orlen. Akcje tej pierwszej firmy drożały ponad 4 proc., drugiej o około 1 proc. Zryw popytu doprowadził do tego, że WIG20 zakończył notowania na symbolicznym plusie. Zyskał 0,2 proc. i tym samym w czwartek znów będzie można myśleć o ataku na 2400 pkt.