Czy w dobie globalnej gospodarki, gdzie wszystko można kupić poprzez import, warto być gospodarczym patriotą i chronić rodzime biznesy? Nad tym zagadnieniem zastanawiali się uczestnicy debaty „Polska gospodarka między Wschodem a Zachodem – plany kształtowania polityki gospodarczej".
– Chcąc odpowiedzieć na to pytanie, musimy zdefiniować tzw. łańcuch wartości. Chodzi o sumę dodanej wartości od surowca do finalnego produktu. I tak w przypadku np. okna zaczynamy od szkła, drewna i metalu, a kończymy na gotowym zamontowanym produkcie – mówił Ryszard Florek, prezes Fakro.
Cała ta analiza ma jeden cel. Po jej wykonaniu wiemy, gdzie leży największa wartość. – Te kraje są bogate, które biorą z tego łańcucha najwięcej. Czasami koszt produkcji to parę procent. Największe są koszty korporacyjne, a te wydatki pozostają tam, gdzie siedzibę ma dany koncern – wyjaśniał Florek. Tłumaczył, że jeśli chcemy, by cały system był optymalny, to potrzebujemy lokalnych biznesów, które własnym eksportem zbilansują cały system. Nie można się opierać wyłącznie na imporcie. Z tym jest jednak problem. – Ile jest firm globalnych w Polsce? Ile w Czechach czy na Słowacji? Nie ma ich zbyt wiele – mówił Florek.
Firmy z Europy Środkowo-Wschodniej często przegrywają ze znacznie większymi graczami z Zachodu, bo brakuje im doświadczenia oraz kapitału. To może się zmienić dzięki wsparciu administracji.
– Małe i średnie przedsiębiorstwa generują 70–80 proc. PKB. Wiedząc o tym, widzimy, jak istotną kwestią staje się budowanie zachęt do eksportu. W tej dziedzinie dzieje się dużo dobrego. W ostatnich latach ta skłonność do eksportu bardzo szybko rośnie – powiedział Jacek Krupa, marszałek województwa małopolskiego.