Gabinet Donalda Tuska zaczynał swoje rządzenie z wielkim impetem. Premier w exposé zapowiedział dziesiątki systemowych zmian w gospodarce. Teraz porównanie tego, co obiecał jesienią, z tym, co zrobił w ciągu trzech miesięcy, wygląda blado. Nadal bowiem więcej wiemy o tym, jakie pomysły mają poszczególni ministrowie na przyszłość, a nie jak i kiedy zamierzają je realizować.

Rząd co prawda tłumaczy, że czas ten spożytkował na analizy i wypracowywanie koncepcji, ale wciąż ich nie przedstawia. Nie korzysta przy tym z doświadczeń innych rządów, które zaczynały mocnym uderzeniem. Bill Clinton tuż po zaprzysiężeniu na prezydenta USA przeprowadził niepopularną reformę podatkową. Margaret Thatcher w Wielkiej Brytanii w ciągu miesiąca obniżyła podatek dochodowy, podwyższyła VAT i ograniczyła deficyt finansów publicznych.

Rząd Tuska mówi o tym samym: o prywatyzacji, reformie finansów publicznych, w tym o reformie ochrony zdrowia. Ale szczegółowych działań nie podejmuje.

Być może zagraniczne rządy decydowały się na niepopularne społecznie decyzje, bo wiedziały, że owych 100 pierwszych dni ma wymiar symboliczny. Nowego gabinetu nie atakują wówczas poważni analitycy i ekonomiści. Kredyt zaufania dają mu przedsiębiorcy i inwestorzy. Zdaje się, że z naszych ministrów skorzystała z tego jedynie minister rozwoju regionalnego i ścięła rozdmuchaną listę kluczowych projektów inwestycyjnych dofinansowywanych z pieniędzy UE. Na podobne cięcia, ale dotyczące władzy administracji, czyli skrócenia list z koncesjami, zezwoleniami i pozwoleniami, nie zdecydował się jednak wicepremier Waldemar Pawlak. Nie wiadomo, jaki efekt przyniesie profesorski duet ministrów finansów: Jana Rostowskiego i Stanisława Gomułki.

Dla przedsiębiorców i inwestorów tych pierwszych 100 dni rządzenia ma wymiar symboliczny. Choć rządy PO i PSL zaczęły się w sytuacji, gdy na międzynarodowych rynkach bardzo huśtało, to jednak na razie złoty jest silny; gorzej z giełdą, która przez tych kilka miesięcy straciła ok. 15 procent.