Na przełomie stycznia i lutego S&P 500 w ciągu dwóch tygodni stracił blisko 6 proc., co komentatorzy tłumaczyli najczęściej obawami o wpływ zawirowań na rynkach wschodzących na amerykańską gospodarkę. Ostatnie dwie sesje na Wall Street były jednak bardzo udane: S&P 500 odbił się o 2,7 proc., do blisko 1800 pkt.
Zdaniem Birinyi'ego, szefa firmy analitycznej Birinyi Associates, sięgające kilku procent spadki na Wall Street to zdrowy przejaw sceptycyzmu inwestorów, który jest odpowiednim gruntem dla wzrostu cen akcji. Nadmierny optymizm szybko przerodziłby się bowiem w bańkę spekulacyjną, więc hossa nie byłaby trwała.
- Nie lubię, gdy rynki ignorują takie wydarzenia – powiedział Biriyni w wywiadzie dla agencji Bloomberga, nawiązując do problemów gospodarek wschodzących. – To dobrze, gdy inwestorzy zatrzymują się, aby wziąć głęboki oddech. Rynek powinien zareagować negatywnie na problemy w Turcji i Argentynie. To mnie nie zaniepokoiło – wyjaśnił.
Birinyi, w ostatnich latach znany z optymistycznych prognoz, ostrzega jednak, że w tym roku S&P 500 nie będzie zwyżkował tak jednostajnie, jak w ub.r. Należy spodziewać się dużo większej zmienności jego notowań. – Na takim rynku będzie trzeba zachowywać czujność i być gotowym do handlowania – zaleca.
Założyciel Birinyi Associates był jednym z pierwszych znanych strategów rynkowych, którzy dostrzegli na przełomie 2008 i 2009 r. koniec bessy. Ostatnio swoją prognozę dla S&P 500 podwyższył w maju ub.r., wskazując, że w kilku krokach osiągnie on poziom 1900 pkt.