W latach 80. trudno było znaleźć w Polsce nastolatka, który choć przez chwilę nie chciał być jak Bruce Lee. W grupie jego fanów był wtedy też Dominik Doliński, dziś członek zarządu napojowej firmy Oshee.
– Fascynacja Bruce'em Lee była wtedy wszechobecna. Na osiedlu, gdzie mieszkałem, chłopaki skakali i krzyczeli w charakterystyczny dla niego sposób – przypomina Dominik Doliński. – Jeżeli nie trenowałeś wtedy karate, to nie byłeś trendy.
Do dziś pamięta, jak mając 11 lat, dostał się do kina na „Wejście smoka". Film był dla widzów dorosłych, więc – jak wspomina – ekscytacja była podwójna. Zbierał też pieniądze na gazety, w których ukazywały się zdjęcia aktora.
Sentyment w cenie
Choć od śmierci mistrza wschodnich sztuk walki minęło prawie 41 lat, to nadal cieszy się on dużą popularnością na świecie. Jego oficjalny profil na Facebooku lubi 12 milionów osób.
Rozpoznawalność nieżyjącego aktora przynosi krocie jego córce Shannon Lee, szefowej firmy Bruce Lee Enterprises, zarządzającej prawami do wizerunku gwiazdora. Na liście najlepiej zarabiających nieżyjących celebrytów miesięcznika „Forbes" z października 2013 roku Bruce Lee – z 7 mln dol. – zajął 12. miejsce.