Powab bitcoina – najpopularniejszej jak dotąd wirtualnej waluty – wynika m.in. z jego globalnego zasięgu. Dzięki temu, twierdzą jego użytkownicy, ma on szansę stać się płatniczym lingua franca, swego rodzaju nowym standardem złota.
Na bazie tego samego kodu powstają jednak coraz to nowe lokalne jednostki płatnicze. Szczególnie dobrze przyjmują się w krajach dotkniętych głębokim kryzysem finansowym, za który część obywateli wini m.in. zarządców tradycyjnych walut, czyli banki centralne.
Wirtualny „zrzut"
– Należy odebrać władzę politykom i oddać ją ludziom. Kryptowaluty to krok milowy w tej walce o wolność – deklaruje w manifeście niejaki Baldur Friggjar Odinsson (to pseudonim nawiązujący do mitologii nordyckiej), twórca auroracoina (AUR), alternatywy dla islandzkiej korony.
Pod koniec marca rozpoczął on „powietrzny zrzut" nowej waluty, w ramach którego chce przyznać każdemu z ok. 330 tys. mieszkańców Islandii po niespełna 32 AUR. Po bieżącym kursie to zaledwie 14 dol. (42 zł), ale Odinsson spodziewał się, że „zrzut" – obejmujący 50 proc. wszystkich auroracoinów, jakie kiedykolwiek powstaną – ujemnie wpłynie na notowania tej jednostki (patrz wykres).
Gdy akcja się zakończy, wzrost jego podaży będzie następował stopniowo, w malejącym tempie, tak jak w przypadku bitcoina, litecoina i ich klonów. Ich użytkownicy muszą je „wydobywać", poświęcając moc obliczeniową komputerów na weryfikację transakcji, co staje się coraz trudniejsze. Na dłuższą metę ich podaż ma się ustabilizować, co powinno napędzać wzrost ich notowań.