W czwartek kurs bitcoina akurat zniżkował, ale i tak od początku listopada wzrósł o niemal 30 proc. Obecnie za jednostkę tej wirtualnej waluty trzeba zapłacić ok. 400 dol., najwięcej od listopada ub.r.
Tak duże wahania bitcoina, w związku z jego ograniczoną płynnością, nie są niczym nowym. Jeszcze na początku 2013 r. jego kurs oscylował wokół 15 dol., rok później sięgnął 1100 dol., nieuchronnie budząc podejrzenia, że na rynku tym doszło do bańki spekulacyjnej.
I rzeczywiście, od tego czasu do początku tego roku kurs kryptowaluty – jak bywa określany bitcoin – systematycznie malał, aby ustabilizować się w pobliżu 250 dol. Zaufaniu do niej nie sprzyjało m.in. bankructwo w tajemniczych okolicznościach jednej z platform umożliwiających jej wymianę na zwykłe waluty.
Ostatnio jednak bitcoin miał dobrą prasę, co może być jednym z wyjaśnień odbicia jego notowań. W świecie finansów, który długo sceptycznie podchodził do tego wynalazku, zaczęto dostrzegać potencjalnie rewolucyjny charakter technologii, na której bazuje.
Chodzi o tzw. łańcuch bloków, czyli zakodowany rejestr wszystkich transakcji bitcoinami. To on sprawia, że waluta, za którą nie stoi żaden bank centralny ani instytucja, jest w oczach jej użytkowników godna zaufania. „Sądzimy, że bitcoin i związana z nim technologia łańcucha bloków ma potencjał, aby w ciągu kilku lat odmienić infrastrukturę finansową" – napisał w jednym z niedawnych raportów Gil Luria, analityk Wedbush Securities. Wpływowy tygodnik „The Economist" poświęcił w związku z tym bitcoinowi okładkowy artykuł poprzedniego numeru.