Polskim fanom prozy Paula Coelho, a pewnie jest ich niemało, przyznam się na wstępie: nie cenię twórczości brazylijskiego pisarza. Jego powieści o duchowych rozterkach ludzi są zakamuflowanymi harlequinami z prostym jak konstrukcja cepa przesłaniem: miłość pomoże nam odnaleźć harmonię i szczęście. Znajdzie ją także Weronika (nijaka Sarah Michelle Gellar), bohaterka jednej z najpopularniejszych książek Coelho. Nim to się stanie, postanowi umrzeć.
Jest urodziwą blondynką. Ma ładny apartament w Nowym Jorku i dobrze płatną pracę. Tyle że chodzi struta i smutna. Nie widzi sensu, by dalej żyć. Pewnego dnia próbuje popełnić samobójstwo. Puszcza nastrojową muzykę, zażywa garść pigułek, które popija dobrym winem, i pada zemdlona. Zostaje jednak odratowana. Budzi się w szpitalu psychiatrycznym, gdzie lekarze stawiają ponurą diagnozę. Po zawale spowodowanym lekami serce Weroniki może przestać bić w każdej chwili. Czy dziewczyna doceni czas, który jej pozostał? Odpowiedź jest oczywista. W psychiatryku Weronice wpadnie w oko pewien małomówny młodzieniec, a kiełkujące do niego uczucie okaże się najlepszym remedium na egzystencjalne zwątpienie.
Tak skonstruowana fabuła mogła się przerodzić na ekranie w monstrualny kicz. Na szczęście adaptacja powieści Coelho trafiła w ręce Brytyjki Emily Young, która ma już na swoim koncie m.in. nagrodę BAFTA dla najbardziej obiecującego młodego filmowca. Reżyserka potrafi zachować umiar. Nie wyciska z widza łez na siłę. Jej opowieść jest stonowana, przygaszona. Rozgrywa się w kontemplacyjnym tempie.
Jednak wyczucie i niezły warsztat nie ukryją najważniejszego. „Weronika postanawia umrzeć” składa się z klisz podszytych banalnymi refleksjami o postrzeganiu rzeczywistości i wartości życia.
Problemy, które film porusza – lęk przed życiem i świadomość śmierci – są pozorne. Znikają jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.