Tytułową parę tworzą Verona i Burt – uroczy, wykształceni i z poczuciem humoru. Ona rysuje, on sprzedaje ubezpieczenia. Mieszkają w niedogrzanym obskurnym domu, jakby wciąż byli studentami zadowolonymi z przejściowego stanu rzeczy. Nie przeszkadza im na przykład okno, w którym zamiast szyby jest karton. Pewnego wieczoru przychodzi im do głowy, że inni mogą ich postrzegać jako nieudaczników, nieco zagubionych trzydziestokilkulatków. Spodziewają się dziecka i chcą je wychować w jakimś miłym mieście.
Rozpoczynają więc peregrynację, odwiedzając rodzinę i znajomych, m.in. w Arizonie, Wisconsin, Miami, kanadyjskim Montrealu… Większość tworzy dysfunkcyjne rodziny. Verony i Burta nie zachwyca więc żadne miejsce. To jedno, jedyne, wyjątkowe jednak istnieje i czeka na nich od dawna, choć z początku jako najlepsze rozwiązanie nie przyszło im do głowy…
Film Mendesa zaczyna się tam, gdzie komedie romantyczne się kończą. On i ona są już razem, choć bez ślubu, którego nigdy nie będzie, bo Verona nie widzi sensu w legalizowaniu związku. Mimo że nie jest to obraz o miłosnych podbojach, to bardzo wiele w nim romantyzmu, którego bohaterowie mają w sobie wiele na co dzień.
„Para na życie” ma pozytywnie hipisowski klimat. To nie tylko zasługa mieszczących się w tym stylu sukienek i płaszczy Verony oraz wątku niezrównoważonych wyznawców ruchu New Age, ale też ogólnego wydźwięku tej wyjątkowej komedii, w której bohaterowie oczekują od życia czegoś więcej. Jakiegoś głębszego sensu, niezależności, szczęścia i przede wszystkim wolności. I chociaż nie przemierzają Ameryki Północnej na harleyach, tylko samolotami, pociągiem i samochodem, to są swobodnymi jeźdźcami na miarę dzisiejszych czasów.
[ramka]USA, Wielka Brytania 2009, reż. Sam Mendes, wyk. Maya Rudolph, Jeff Daniels, Maggie Gyllenhaal[/ramka]