Programy operacyjne PISF obejmują obecnie duże obszary, od scenariuszy po fabułę, dokument czy animację. Kino familijne to dziedzina zaniedbana. Z mojego doświadczenia zaś wynika, że jeśli tworzy się program, dla którego wydziela się środki finansowe, to znajdą się twórcy i producenci, którzy zobaczą w tym swoją szansę. Jeśli chcemy prowadzić jakąś politykę i wypełnić sfery, w których mamy braki, to musimy stworzyć ku temu odpowiednie narzędzia. A kino artystyczne? Teoretycznie ono właśnie jest dotowane przez instytut. Tyle że eksperci zazwyczaj szukają projektów bezpiecznych – a trzeba dać im szansę wsparcia eksperymentów. Wielka sztuka często wymaga ryzyka. Ale to nie są jeszcze moje decyzje. To pytania, które zadaję.
Dzisiaj ze szkół filmowych wychodzi coraz więcej absolwentów, a budżet na produkcję nie jest z gumy. Nie boi się pani, że wkrótce dopadnie panią efekt krótkiej kołdry? I że zacznie się niezadowolenie?
Już teraz do PISF wpływa ogromnie dużo projektów. Zdaję sobie sprawę, że znajdą się niezadowoleni, że nie wszyscy zostaną w branży, nie wszyscy będą robić filmy fabularne. Tak jest w każdej dziedzinie: sukces odnosi może 10 proc. studentów artystycznych uczelni. Ale trzeba otwierać rynek na młodych twórców i producentów: oni są gwarantem zmiany jakościowej, innego sposobu myślenia, większej transparentności.
I wreszcie to, co nie udaje się od lat: ekipy zagraniczne, w tym amerykańskie, kręcą w Czechach, Rumunii, na Węgrzech, ale nie u nas. Nie jesteśmy konkurencyjni, bo nie mamy ulg podatkowych dla produkcji filmowej, na które nie chce się zgodzić Ministerstwo Finansów. Ma pani pomysł, jak finansistów przekonać?
Mówienie o korzyściach finansowych niewiele daje, bo nie rozmawiamy o miliardach, tylko o kilkudziesięciu milionach różnicy między tym, ile tracimy na podatkach, a tym, ile zyskujemy dzięki kręcącym u nas zagranicznym ekipom. Z punktu widzenia Ministerstwa Finansów jest to więc marginalny problem. Zwiększenie liczby miejsc pracy? Też nie są to oszałamiające dane. Dlatego chcę mówić tak: w Europie, z którą się identyfikujemy, istnieją różnego rodzaju zachęty do rozwoju rynku audiowizualnego. W Polsce ich nie ma. To znaczy, że nasze przepisy działają na szkodę rodzimych przedsiębiorców. A to, co utrudnia im udział w rynku europejskim, musi zostać zmienione. Nie możemy sami eliminować z konkurencji naszych podmiotów gospodarczych.