Znaczenie ma każda informacja. Nie tylko adres, imię i nazwisko, ale też upodobania, to, co kupujemy, czytamy. Rzadko jednak dostrzegamy w informacjach o sobie cenny towar, którego nie powinniśmy łatwo przekazywać innym. Może nam to utrudnić życie – zasypać naszą skrzynkę ulotkami, a e-mail spamem. Niestety, mało kto wie, jakie ma uprawnienia, gdy jakaś firma przetwarza nasze dane osobowe. W razie złamania prawa nie wiemy też, gdzie i jak dochodzić praw. Najpierw uporządkujmy kilka najważniejszych pojęć.
Dane osobowe to wszelkie informacje dotyczące konkretnej osoby, za pomocą których można ją zidentyfikować, choćby nie była wyraźnie wskazana. Zbiór danych to taki ich zestaw o charakterze osobowym, w którym są one dostępne według określonych kryteriów – chodzi o różne akta (np. pracownicze), dane w formie informatycznej, spisy, rejestry itp. Administratorem danych jest podmiot lub osoba decydująca o celach i środkach przetwarzania danych. Może nim być urząd państwowy, przedsiębiorca itp., każdy, kto jest odpowiedzialny za utworzenie i prowadzenie zbioru danych. Za przetwarzanie danych rozumie się wykonywanie na nich jakichkolwiek operacji.
[srodtytul]Kowalski nie jest bezradny[/srodtytul]
Jeśli nasze dane ma jakaś firma, która np. przysyła nam ulotki reklamowe, to mamy kilka możliwości interweniowania. Każda osoba, której dane są przetwarzane w zbiorze, ma prawo zwrócić się do administratora o informację na temat tych danych. Administrator musi nam udzielić takiej informacji. Ważne, że uprawnienie to jest bezpłatne, gdy o informację taką występujemy nie częściej niż co sześć miesięcy.
Administrator musi poinformować (jeżeli tak zażądamy – pisemnie) o źródle, z którego pochodzą nasze dane, celu, zakresie i sposobie ich wykorzystania. Zła wiadomość jest taka, że nie mamy prawa wglądu do dokumentów, a nasze żądanie nie jest też podstawą prawną ich wydania. Administrator ma aż 30 dni na udzielenie odpowiedzi. Za niedopełnienie obowiązku przekazania tych informacji grozi odpowiedzialność karna – grzywna, ograniczenie wolności albo rok więzienia (art. 54). Warto jednak uprzedzić, że wymiar sprawiedliwości rzadko ściga sprawców takich przestępstw.