Po roku przygotowań dziś w Poznaniu mają rozpocząć się negocjacje porozumienia o redukcji emisji gazów cieplarnianych, które zastąpi protokół z Kioto. Na szczycie COP14 Unia Europejska chce usłyszeć od innych państw, że są gotowe do zawarcia nowej umowy już za rok. Zgodnie z ustaleniami 13. konferencji klimatycznej na Bali nowy protokół ma być podpisany w grudniu 2009 r. w Kopenhadze.
Nie będzie to łatwe, bo stanowiska państw są nadal rozbieżne, a kryzys gospodarczy może utrudnić przyjęcie jednogłośnej deklaracji. – Jeśli konferencja w Poznaniu nie przyniesie postępu, wtedy wiele krajów może wskazać na Unię Europejską jako winnego. Mówią: jeżeli UE nie pójdzie wyraźnie do przodu, my niczego nie zrobimy – przypomina Janusz Reiter, polski ambasador ds. klimatu.
UE już w marcu ubiegłego roku przyjęła plan redukcji do 2020 r. emisji gazów cieplarnianych o 20 proc. poniżej poziomu z 1990 r. Największe koszty tej polityki poniosą elektrownie i przemysł energochłonny: rafinerie, huty i cementownie.
Unia jest gotowa do redukcji swoich emisji nawet o 30 proc., jeśli tylko inne państwa przyjmą podobne obowiązki. Liczy, że złożą taką deklarację właśnie w Poznaniu.
Gdyby tak się nie stało, przemysł zlokalizowany w UE stałby się mniej konkurencyjny. Stal, aluminium, szkło, cement zaczną płynąć do UE z innych państw, podczas gdy rodzime przedsiębiorstwa będą się borykały z coraz wyższymi kosztami ochrony środowiska. UE chce temu zapobiec. – Kalendarz jest bardzo napięty, wszystko zależy od podejścia nowej administracji Białego Domu – uważa prof. Maciej Sadowski, szef polskiego zespołu ekspertów na COP14.