Kawa, kanał i James Joyce

Jeżeli nie wiecie, jaka jest różnica między kawiarnią a Kawiarnią, spytajcie o to któregokolwiek mieszkańca Triestu.

Aktualizacja: 13.11.2009 00:20 Publikacja: 13.11.2009 00:18

Fasada klasycystycznego kościoła św. Antonia Taumaturego (Cudotwórcy) zamyka wchodzący w miasto Cana

Fasada klasycystycznego kościoła św. Antonia Taumaturego (Cudotwórcy) zamyka wchodzący w miasto Canal Grande

Foto: Fotorzepa, Michał Głombiowski

Red

Triesteńczycy z uporem kładą akcent na dużą literę na początku tego słowa. Chwilami jest nawet zabawne, gdy zanim powiedzą swoje „caffé”, robią pauzę, a później podnoszą głos, by każdy wiedział, że mówią o Kawiarni, a nie jakimś podrzędnym barze czy knajpce dla turystów. Gdy nie są pewni, czy zauważasz różnicę, chętnie to powtórzą.

A więc Triest to Kawiarnie. Jak jednak przybysz z innego kraju ma poznać, który lokal jest Kawiarnią, a który tylko kawiarnią? Triesteńczycy nie za bardzo rozumieją w czym problem. To się po prostu wie. Proszeni o wskazówki trochę się denerwują, ale w końcu próbują to jakoś wytłumaczyć.

W Kawiarni zawsze spotyka się stałą grupę tych samych gości. W Kawiarni można porozmawiać na wszystkie tematy. Szczególnie o literaturze, bo Triest od zawsze, oprócz handlu, żył literaturą. Zwykle jest urządzona przytulnie i z przepychem, a do tego jest przestronna. Jesienią i zimą można się w niej schować, gdy wieje od morza zimny wiatr bora. Latem przed Kawiarnią wystawia się stoliki, a jeżeli nie jest to możliwe, właściciel dba, by wnętrze stało się otwarte, by krążyło w nim powietrze, a przebywanie w nim nabrało lekkości. W prawdziwej Kawiarni jest miejsce dla wszystkich – dla stałych bywalców, dla turystów, emerytów, studentów, itd. Rozumiesz?

– Czy to jest Kawiarnia? – pytam, wskazując na niewielki lokal na Starym Mieście.

– Nie, nie, na Boga! – triesteńczycy łapią się za głowy. – Mamma mia, ci przyjezdni nic nie rozumieją! To jest bar!

[srodtytul]Gdy espresso nie jest espresso[/srodtytul]

Kurs zdobywania wiedzy o Kawiarniach najlepiej rozpocząć od wizyty w jednym z kilku lokali działających w Trieście od ponad stu lat. Caffé San Marco na ulicy Battisti, ulubiony lokal współczesnego triesteńskiego pisarza Claudia Magrisa, wspaniale opisany w jego książce „Mikrokosmosy”. Caffé Tommaseo na placu Tommaseo, Caffé Torinese, najstarsza Kawiarnia otwarta w 1825 r. oraz Caffé Stella Polare, do której najłatwiej trafić – jest w samym centrum na ulicy Bellini. Wchodząc do nich, człowiek przenosi się do belle epoque. Piękne wnętrza, przypominające wiedeńskie lokale, z drewnianymi barami ciągnącymi się niemal przez całą długość pomieszczenia i stolikami z wiktoriańskimi krzesłami. Ustawienie stolików ma spore znaczenie – w Kawiarni stoją one od siebie w takiej odległości, by zapewnić gościom przestrzeń osobistą, ale równocześnie, by dołączenie się do rozmowy przy stoliku obok nie wymagało przeprowadzki. Gdy poznamy już panującą w nich atmosferę, możemy przenieść się do mniej znanych lokali, licząc, że w końcu uda nam się rozpoznać, które z nich są prawdziwymi Kawiarniami.

To jednak nie koniec nauki. Następny krok to przyswojenie tajników zamawiania kawy. Triesteńczycy mają na jej punkcie kompletnego fioła – wskaźnik spożycia kawy jest tu dwa razy większy niż w pozostałych rejonach Włoch. Jej nazwy są zupełnie inne niż w całym kraju i, podobno, nawet Włosi mają problemy z zamówieniem tu ulubionego napoju. I tak, chcąc wypić espresso, musimy poprosić o caffé negro. Mała czarna dopełniona wodą, zwana we Włoszech lungo, tu nazywa się lunghetto i wypełnia tylko trzy czwarte filiżanki. Triesteńskim wynalazkiem, gdzie indziej niespotykanym, jest caffé gocciato, czyli espresso z wodą w wysokiej szklaneczce, bez mleka, ale z mleczną pianką. Powinno się je wypić tak, by pianka nie zmieszała się z kawą.

To zaledwie wierzchołek wiedzy tajemnej. Resztę należy zdobyć metodą prób i błędów i pamiętać o tym, że cappuccino, które występuje tu zresztą jako macchiato, a prawdziwe macchiato w ogóle nie jest znane, należy zamawiać wyłącznie przed południem, bo po dwunastej poproszony o nie kelner zrobi kwaśną minę, a może nawet wskaże nam inny lokal, specjalnie dla turystów, gdzie spełnia się takie niemądre zachcianki.

[srodtytul]Baruffi, Samec, Waldenburg w jednym domu[/srodtytul]

Triestu nie odkrywa się w ciągu jednego dnia. Samo poznanie topografii miasta wymaga trochę czasu. Sprawy nie ułatwia fakt, że starówka jest plątaniną uliczek idących we wszystkich możliwych kierunkach. Znak rozpoznawczy to wybrzeże i szeroka promenada nad morzem oraz kilka betonowych pirsów wcinających się w Adriatyk. Domy zasłaniają jednak widok i nie zawsze wiadomo, gdzie jest morze.

Nieco czasu wymaga także ogarnięcie bogactwa architektonicznego miasta. Triest w niewielkim stopniu przypomina inne miasta śródziemnomorskie. Zamiast lekkich budynków o pastelowych barwach z wysokimi oknami i drewnianymi okiennicami, pełno tu ciężkich, szarych kamiennych gmachów pełnych przepychu i zdobień. Są tu zarówno budynki barokowe, secesyjne, modernistyczne, jak i eklektyczne. Największy rozwój miasta przypadł na czasy austrowęgierskie – neoklasycystyczne centrum powstało w czasach rządów cesarzowej Marii Teresy Austriackiej. Sporo tu też śladów niemieckich i słoweńskich.

Miasto, położone około stu kilometrów na wschód od Wenecji jest ostatnim włoskim przyczółkiem przy słoweńskiej granicy. Od 1382 r. należało do Austrii, później do Austro-Węgier. W 1919 r. zostało włączone do Włoch, przez ostatnie dwa lata II wojny światowej okupowali je Niemcy, a w 1945 zostało zajęte przez jugosłowiańskich partyzantów. Po wojnie Triest został podzielony na dwie strefy – jedna przypadła partyzantom, druga wojskom amerykańsko-brytyjskim. W latach 1947– 1954 był Wolnym Terytorium, a do Włoch powrócił w 1975 r.

Wystarczy spojrzeć na którykolwiek spis nazwisk przy domofonach, by się przekonać, że Triest jest kulturowym tyglem. Obok rdzennie włoskich Baruffi i Amoretti widnieją słowackie Samec i Znidaršič oraz austriackie Waldenburg. Wielokulturowość i skomplikowana historia decydują o wyjątkowości tego miejsca.

[srodtytul]Prawdziwy Canal Grande[/srodtytul]

Ulice Bellini i Rossini, biegnące prostopadle do nabrzeża przedziela Canal Grande. Biegnący od morza wcina się na kilkaset metrów w głąb miasta. Przy betonowym nabrzeżu kołyszą się kolorowe łódki i niewielkie motorówki. Tuż nad kanałem rozstawiono stoliki z parasolami. Po obu stronach widać odnowione kamienice, a przy via Bellini stoi Pallazzio Carciotti, najokazalszy pałac w Trieście, zbudowany w latach 1799 – 1805 wg projektu Matteo Pertscha.

Triesteńczycy są dumni ze swojego Canal Grande i niespecjalnie lubią, gdy porównuje się go do kanałów w Wenecji. Cóż z tego, że Wenecja jest poprzecinana kanałami, skoro tylko ich Canal Grande jest prawdziwy – mówią. Nie pływają po nim jacyś wymuskani gondolierzy, próbujący złupić turystów. Nie ma tu blichtru i tłumów turystów żądnych zdjęć z gościem ubranym w śmieszny kapelusz. Triesteński Canal Grande to samo życie, ręce spracowanych rybaków cumujących łódki, leniwe rozmowy i młode studentki, które siadają, by się uczyć lub plotkować na trawniku, na placu San Antonio Nuovo, gdzie kanał się kończy.

Tam też, nad okolicznymi dachami wywyższa się kopuła cerkwi św. Spirydona. Bogato zdobiona świątynia robi niesamowite wrażenie. Podobnie jak odbijający się od ścian głos duchownego, który kilkakrotnie w ciągu dnia odprawia modlitwy. Wnętrze spowija mrok, rozświetlony płomieniami cieniutkich świec, wtykanych przez wiernych w lichtarze wypełnione piaskiem.

[srodtytul]Szukając Joyce’a[/srodtytul]

Na moście przecinającym kanał przechadza się James Joyce. Irlandczyk spędził w Trieście łącznie

12 lat. Przybył tu w 1904 r. i został na dłużej, ucząc angielskiego w szkole językowej oraz udzielając prywatnych lekcji. Chociaż borykał się z problemami finansowymi, czuł się tu dobrze. Pomnik na moście świadczy, że uczucie pisarza do miasta i tutejszych mieszkańców było odwzajemnione. Nawet ptaki traktują go z należytym szacunkiem.

Joyce, będąc w Trieście, aż sześciokrotnie zmieniał adres. Wędrówka jego śladami to dobry pretekst, by poświęcić Triestowi więcej czasu. W informacji turystycznej można dostać mapę wszystkich miejsc, w których bywał pisarz, większość z nich jest też oznaczona tabliczkami na murach. Najbardziej znany adres to San Nicolo 30 (i 32 tuż obok). W mieszkaniu na drugim piętrze Joyce pisał „Dublińczyków” oraz „Portret artysty w czasach młodości”. W Trieście narodził się też pomysł na jego najsłynniejsze dzieło – „Ulissesa”.

Na parterze, pod mieszkaniem pisarza znajduje się antykwariat Umberto Saby – jednego z bardziej znanych poetów Triestu. Saba prowadził go przez ponad 20 lat, niespecjalnie zresztą to lubiąc, a w wolnych chwilach pisał wiersze. Prawdziwą sławę zdobył dopiero pod koniec życia – zmarł w wieku 74 lat w 1957 r.

[srodtytul]Tu przemawiał Mussolini[/srodtytul]

Z via San Nicolo niedaleko już do Piazza Unita D’Italia – samego serca miasta. To największy w Europie plac miejski otwarty na morze. Z trzech stron otoczony jest pięknymi budynkami. Największe wrażenie robi ratusz. Obecny kształt, z eklektyczną fasadą, wieżą zegarową i arkadami uzyskał w 1875 r. Z jego balkonu Mussolini ogłosił faszystowską ustawę rasową, skierowaną głównie przeciwko włoskim Żydom.

Na placu znajdują się także pałace Modello i Stratti z Kawiarnią Luster, Goberno, Pitteri, secesyjny hotel Duca d’Aosta i pałac Lloyd Triestino. Po prawej, schowany za Pałacem Rządowym, stoi Teatr Verdi, będący kopią mediolańskiej La Scali. Plac zaprojektowany przez Giuseppe Bruniego w 1870 r., podświetlany nocą, najokazalej wygląda z morza, aby się jednak o tym przekonać trzeba mieć własny jacht lub dogadać się z którymś z tutejszych rybaków.

Gdy nasycimy się tymi cudami, mamy do wyboru spacer nabrzeżem lub cofnięcie się w głąb lądu i odwiedzenie pełnego zieleni wzgórza na wschód od placu, gdzie znajdują się zamek i katedra San Giusto. Jeżeli wybierzemy tę drugą trasę, zajdźmy po drodze do Teatro Romano. Dobrze zachowany teatr z czasów rzymskich znajduje się u stóp wzgórza. Zaglądają tu nieliczni turyści, mieszkańcy zupełnie go nie zauważają, a główną rolę grają w nim hasające po scenie koty.

Za teatrem uliczką Donota wejdziemy na wzgórze z zamkiem. Twierdza warowna powstała w XV w., a rozbudowywano ją do lat 30. XVII w. Obok stoi niewielka katedra San Giusto z białą rozetą nad wejściem. Powstała w XIV w. z połączenia dwóch romańskich bazylik: San Giusto i Santa Maria Assunta. Surowe, mroczne wnętrze rozświetlają pasma światła wpadające przez niewielkie okna na froncie. Niskie drewniane sklepienie podtrzymują dwa rzędy kolumn. Miejscami można na nich, podobnie jak na ścianach, dojrzeć dawne malowidła – głównie motywy florystyczne.

Z zamkowego wzgórza możemy zejść w stronę ulicy Carducci i po jej przecięciu zagubić się w szachownicy uliczek i deptaków pełnych restauracyjek, lodziarni, sklepików i oczywiście Kawiarni. Szczególnie przyjemnie jest usiąść w którymś z lokali na Viale XX Settembre – pasażu, gdzie miejscowi spędzają wolne chwile. Rano pojawiają się tu na moment ludzie zmierzający do pracy, wczesne popołudnia to czas emerytów, raczących się lodami, wieczorem przychodzą młodzi mieszkańcy Triestu, szukający rozrywki i alkoholu.

[srodtytul]Tramwajem na szczyt[/srodtytul]

Wybierzmy jednak teraz drugi wariant i będąc na Piazza Unita D’Italia zwróćmy się ku morzu. Wzdłuż całego nabrzeża idzie szeroki pasaż, mijający kolejne pirsy. Te oznaczone od I do IV należą do portu i obsługują głównie statki towarowe. Dalej mamy Molo Audace oraz Molo dei Bersaglieri. Przy tym pierwszym cumują czasem luksusowe promy pasażerskie. Miejsce to jest także nieoficjalnym punktem spotkań par, które hołdują zwyczajowi wymiany partnerów na pełne namiętności noce. Podobno w tym celu przyjeżdżają tu goście ze Słowenii, Chorwacji i dalej położonych krajów.

Kolejne jest Molo Pescheria, przy którym stoi hala rybna z wysoką wieżą. W tym samym budynku jest także akwarium, w którym mieszkają m.in. pingwiny. Dalsze pomosty tworzą marinę dla jachtów, a Molo Bandeira zdominowane jest przez latarnię morską. Całe nabrzeże ma ponad 1,5 km długości – miejsca do spaceru nie zabraknie.

Jeżeli chcemy spojrzeć na Triest z góry, skorzystajmy z zabytkowego austriackiego tramwaju, który wyruszając z ulicy Carducci, wspina się na niemal pionowe wzgórze za miastem i dociera do dzielnicy willowej Opicina. Z tarasu widokowego Obelisco widać zarówno port, nabrzeże, jak i miasto. Zanim tam dotrzemy, stary tramwaj może się jednak popsuć, co zdarza mu się często, a wtedy będziemy musieli pokonać strome wzniesienie pieszo lub wrócić na piechotę, kilka kilometrów do miasta. To jeszcze jeden z powodów, dla których warto zarezerwować na Triest trochę więcej czasu.

Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy