Zakończony wczoraj nad ranem szczyt strefy euro okazał się jednak przełomowy. Po raz pierwszy od ponad półtora roku podjęto fundamentalną decyzję o umorzeniu znacznej części długów Grecji. Dzisiaj zapewne wydaje się to oczywiste, ale jeszcze kilka tygodni temu kluczowi politycy europejscy zarzekali się, że redukcja długu Grecji nie wchodzi w rachubę.
Co więcej, prezes Europejskiego Banku Centralnego sprzeciwiał się mocno takiemu rozwiązaniu. Wczorajsze ustalenie mówi wyłącznie o redukcji długu posiadanego przez prywatnych wierzycieli. Według UBS z niewiele poniżej 350 miliardów greckiego długu 55 miliardów jest w posiadaniu EBC, 17,5 miliarda euro w posiadaniu Międzynarodowego Funduszu Walutowego, 48 miliardów euro to pożyczki bilateralne. Pozostała część jest w posiadaniu instytucji prywatnych, z czego 74 miliardy u greckich i cypryjskich banków, 26 miliardów w greckich funduszach (w tym emerytalnych), a ok. 126 miliardów w posiadaniu międzynarodowych instytucji finansowych. Innymi słowy, część posiadana przez rząd, EBC i MFW nie będzie podlegała redukcji.
Efektem czwartkowej decyzji szczytu ma być osiągnięcie przez Grecję poziomu 120 proc. długu do PKB w roku 2020. Grecja tego długu też nie spłaci, ale to już będzie problem przyszłości i głównie funduszy publicznych. Bardzo prawdopodobne jest, że ten dług w przyszłości będzie też zredukowany, ale dogadanie się z publicznymi wierzycielami będzie znacznie łatwiejsze niż porozumienie z instytucjami prywatnymi, a koszty będą rozłożone na szerszą grupę państw. Ale i tak ogłoszenie 50-proc. redukcji prywatnego długu jest sukcesem, bo od tego momentu rozpoczyna się prawdziwe rozwiązywanie europejskich problemów.
Co z gospodarką
Kolejną ważną decyzją było ustalenie o zwiększeniu wskaźnika adekwatności kapitałowej dla sektora bankowego do poziomu 9 proc. do czerwca 2012 r. Jest to też niewątpliwy sukces, warto przypomnieć o sprzeciwie środowiska bankowego, a także np. Francji. Banki zarówno w sposób bezpośredni, jak i pośredni poniosą straty na redukcji greckiego długu i muszą być w stanie zaabsorbować straty, tak aby nie zachwiał się w podstawach cały system finansowy. Z kolei podwyższenie współczynników adekwatności kapitałowej będzie miało swe konsekwencje dla realnej gospodarki.
Właściciele banków mogą tego dokonać, dokładając więcej własnych środków do obecnego kapitału banków lub też zapraszając nowych udziałowców do tego biznesu. Żadna z tych opcji nie jest szczególnie atrakcyjna. Ta pierwsza oznacza, że zwrot z zaangażowanego kapitału będzie znacznie mniejszy niż dotychczas. Ten drugi z kolei wymusza podzielenie się zyskami z nowym współudziałowcem. Banki mają też trzecią drogę, o której mówił niedawno prezes Deutsche Banku Joseph Ackermann – mogą udzielać mniej kredytów. Bo współczynnik adekwatności kapitałowej można poprawiać, zwiększając kapitały, lub też ograniczać zaangażowanie kredytowe.