Barack Obama, obejmując władzę w 2009 r., obiecywał równocześnie, że zmniejszy amerykański dług publiczny o połowę, a gospodarkę wyprowadzi na prostą za pomocą zwiększonych wydatków fiskalnych. To było niemożliwe do spełnienia.

W ostatnim roku rządów Busha dług publiczny Stanów Zjednoczonych wynosił 76 proc. ich PKB, w 2012 r. sięgnie prawdopodobnie 106 proc. PKB. O to, na ile skuteczne okazało się stymulowanie gospodarki przez Obamę, wciąż trwają spory wśród ekonomistów. Jedna z miar sukcesu, czyli spadek stopy bezrobocia, jest wciąż niezadowalająca. Wciąż wynosi ona ponad 8 proc., gdy dwa lata temu blisko 10 proc.

Spór o skuteczność polityki Obamy poważnie wpłynął na amerykańską scenę polityczną – są realne szanse, że Obama przegra wybory prezydenckie. Powstały też nowe ruchy społeczne: prawicowy Tea Party oraz lewicowy Occupy the Wall Street (OWS).

O ile Tea Party (mający poparcie wielu republikańskich kongresmenów) chce ograniczenia wydatków rządowych, zmniejszenia biurokracji i obniżki podatków, to OWS opowiada się przede wszystkim za rozliczeniem Wall Street za kryzys, wzrostem wydatków socjalnych i wyższym opodatkowaniem najbogatszych. Obama jest więc krytykowany zarówno z prawej, jak i lewej flanki.

Noblista Paul Krugmann zarzuca mu, że jego pakiet stymulacyjny był zbyt mały, by rzeczywiście rozruszać amerykańską gospodarkę. Znany inwestor Jack Welsh mówi natomiast, że to przez obamowską biurokrację Ameryka rozwija się poniżej potencjału.