– Za tę samą kwotę przy spadkach kupuje się więcej tańszych jednostek uczestnictwa funduszy, podczas wzrostów mniej droższych jednostek – to logicznie i psychologicznie bardzo uzasadnione podejście – mówi Wojciechowski. Takie „uśrednianie" ceny nabycia jednostek uczestnictwa funduszy – oprócz wspomnianych korzyści – ma też jedną podstawową wadę. Stopa zwrotu z inwestycji zgodnie z tym podejściem, też jest „uśredniona".
Niezależnie od tego, jak postanowimy inwestować, musimy pamiętać o uniwersalnych zasadach obowiązujących zawsze, niezależnie od strategii. Jedną z podstawowych jest „niewkładanie wszystkich jaj do jednego koszyka", czyli dywersyfikacja.
masz pytanie, wyślij e-mail do autora
j.morbiato@rp.pl
Robert Szwajka, dyrektor sprzedaży Investors TFI
Strategią, która potencjalnie może przynieść największe zyski, jest aktywne przenoszenie środków między funduszami tak, by w okresach lepszej koniunktury więcej inwestować w fundusze akcji, a w czasie jej pogorszenia – w strategie obligacji lub gotówkowe i pieniężne. Aktywne inwestowanie oznacza oczywiście konieczność systematycznego śledzenia rynku i pogodzenie się z ryzykiem niedopasowania portfela do aktualnej koniunktury. Aby tego ryzyka uniknąć, można korzystać z publikowanych przez analityków niektórych TFI systematycznych komentarzy, oceniających perspektywy gospodarcze oraz potencjał poszczególnych segmentów rynku finansowego. Inwestorzy, którzy nie chcą stale analizować rynku i aktywnie przenosić oszczędności pomiędzy funduszami o różnej polityce inwestycyjnej, mogą zdecydować się na strategię uśredniania ceny nabycia. Zakłada ona systematyczną, np. comiesięczną, wpłatę z góry określonej sumy do wybranych przez siebie funduszy. Przy założeniu długoterminowego wzrostu gospodarczego, a co za tymi idzie kursów akcji, zyski osiągnięte dzięki inwestycji „w dołku" powinny być wyższe niż ewentualne straty z zakupu jednostek w szczycie koniunktury. Oczywiście, warto zdywersyfikować inwestycje i strategię tę stosować dla portfela składającego się z kilku funduszy o różnych profilach ryzyka. Warto przy tym pamiętać, że uśrednianie ceny nabycia najlepiej sprawdza się przy długim, nawet ponaddziesięcioletnim horyzoncie inwestycyjnym.
Nie łapmy krótkoterminowych trendów
Zgodnie z ustawą o funduszach inwestycyjnych od momentu wpłaty pieniędzy na konto funduszu do momentu otwarcia rejestru inwestycyjnego może upłynąć maksymalnie siedem dni. Przeważnie trwa to krócej – siedem dni to termin maksymalny – niemniej jednak widać, że fundusze inwestycyjne nie są najlepszym rozwiązaniem dla osób chcących łapać kilkudniowe trendy. Podobnie jest przy składaniu dyspozycji umorzenia jednostek uczestnictwa (wycofania pieniędzy z funduszu) – fundusz umarza nasze jednostki zgodnie z wyceną z dnia następnego, po dniu złożenia dyspozycji. Jednak od chwili, gdy złożymy zlecenie, do momentu aż pieniądze trafią na nasze konto, może upłynąć kilka dni. Dlatego myśląc o „aktywnym" inwestowaniu w kontekście funduszy, powinniśmy brać pod uwagę terminy kilkutygodniowe, miesięczne lub kwartalne. Inną istotną „niespodzianką", na którą możemy się natknąć, lokując pieniądze w funduszu inwestycyjnym, jest opłata dystrybucyjna. To danina, którą płacimy za samo nabycie jednostek uczestnika. W przypadku niektórych funduszy wynosi nawet 4–5 proc. wartości inwestycji. To oznacza, że gdy już nasze pieniądze rzeczywiście trafią do funduszu, może to być mniej, niż wpłaciliśmy (np. zamiast 1 tys. zł mamy 955 zł), musi więc upłynąć trochę czasu (fundusz musi zarobić), zanim w portfelu zacznie pracować ta kwota, którą rzeczywiście zainwestowaliśmy. Sposobem na uniknięcie opłat dystrybucyjnych może być nabycie jednostek bezpośrednio w TFI, np. przez stronę internetową lub w jednym z internetowych „supermarketów" funduszy.