We wrześniu właściciele firm złożyli w wojewódzkich urzędach pracy 106,6 tys. ofert pracy. To wciąż całkiem sporo, ale mniej niż w sierpniu (o 3,7 proc.) i mniej niż we wrześniu 2006 r. (o 2,8 proc.). Niepokojące jest, że nie jest to prawidłowość sezonowa. Zwykle liczba propozycji zatrudnienia spada gwałtownie dopiero w listopadzie.– To już drugi miesiąc w tym roku, gdy mamy do czynienia z takimi wahnięciami. A to mogą być pierwsze oznaki pogorszenia na rynku pracy – zauważa Mateusz Walewski, ekspert Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych.
Spadek liczby ofert złożonych we wrześniu miał miejsce w prawie wszystkich województwach. Ale nie wszędzie miał równie negatywny wpływ na sytuację na rynku pracy. Tylko w kilku regionach poważnie zwiększył się wskaźnik pokazujący, ilu bezrobotnych przypada na jedną ofertę pracy.
– Myślę, że nie należy wyciągać pochopnych wniosków – podkreśla Krzysztof Pater, były minister pracy. – Może mniejsza liczba ofert to tylko oznaka, że pracodawcy inaczej szukają pracowników. Nie przez urzędy, ale bezpośrednio. Jeśli jednak takie dane pojawią się w następnych miesiącach, będzie to powód do niepokoju – zauważa Pater. Jego zdaniem w takiej sytuacji rząd powinien zacząć wdrażać aktywne programy walki z bezrobociem. Bo ostatnio państwo raczej nie wykazywało w tym względzie dużej aktywności, zdając się na cudowną rękę rynku.
Pod względem wzrostu liczby bezrobotnych na jedną ofertę pracy najgorzej wypadła Opolszczyzna. We wrześniu 34 osoby mogły konkurować o jedno wolne miejsce pracy – to o 54 proc. więcej niż w sierpniu i aż o 42 proc. więcej niż rok wcześniej. Ale najgorzej jest w Świętokrzyskiem. Na jedną ofertę przypada 155 bezrobotnych. Dużo więcej niż rok temu. W województwach: zachodniopomorskim, lubelskim i kujawsko-pomorskim co prawda sytuacja nie powróciła do stanu sprzed roku, ale jest gorzej niż w sierpniu. Z kolei na Podlasiu co prawda wrzesień był lepszy niż sierpień, ale za to w obu miesiącach sytuacja był gorsza od ubiegłorocznej.Z reguły opisywane regiony należą do tych o słabiej rozwiniętej przedsiębiorczości i gdzie nie lokują się nowe, duże inwestycje.
Na razie nie ma danych, które pokazywałyby, w jakiej gałęzi gospodarki potrzeba coraz mniej ludzi do pracy.