To, że w ciągu ostatnich 18 lat poszczególnym rządom i parlamentom udało się wymyślić i implikować 300 różnego rodzaju koncesji, licencji, dopuszczeń i zezwoleń dla przedsiębiorców i osób samodzielnie wykonujących swój zawód, budzi zdziwienie, a nawet sprzeciw. Nie mniej dziwi, że prawodawcom udało się znaleźć aż 245 dziedzin, których dotyczą różne formy reglamentacji. Wydawałoby się, że w gospodarce aż tylu ich nie ma! Ale właśnie ta szczegółowość, zapisywanie instrukcji, jak stać się „rzeczoznawcą artykułów rolnych”, czy jakie kryteria trzeba spełniać, by stać się „próbobiorcą materiału siewnego”, pokazują, jak groźną bronią jest reglamentacja i jak świetnie wykorzystywaną przez administrację oraz poszczególne grupy zawodowe, które chcą pozostać elitarne. Analiza tego, jak koncesje zmieniają się w zezwolenia, licencje w koncesje, a potem z nich się w ogóle rezygnuje – a takich przypadków jest w ostatnich latach kilkanaście – pokazuje, jak bardzo prawo gospodarcze jest upolitycznione i jak kolejne opcje polityczne wykorzystywały je do prowadzenia własnej polityki.
Jeśli jakiś rząd rzeczywiście zamierza wprowadzić dobre stanowienie prawa, to nie powinien osobno ograniczać biurokracji, zwalczać korupcji czy przeciwdziałać lobbingowi różnych grup zawodowych. Potrzebne są nie kolejne debaty, lecz spójne, zdecydowane działanie. Rząd Tuska ma szansę. Oby z niej skorzystał.