W 2007 roku znacznie zmniejszyła się liczba osób, które chcą zmienić pracodawców. W III kw. było ich tylko 722 tys., co stanowiło 4,7 proc. ogółu pracujących – wynika z najnowszych badań aktywności ekonomicznej ludności przeprowadzanych przez GUS. Rok wcześniej było to 943 tys. (6,3 proc. ogółu).
– To dobra informacja dla pracodawców – komentuje Jacek Męcina z Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych. – Mniejsza zmienność kadr to mniejsze koszty dla firm.
Zdaniem części ekspertów podwyżki ujawniły naturę Polaków, którą cechuje niska mobilność. Gdy pracownicy dostali więcej pieniędzy, przestali myśleć o szukaniu nowego zatrudnienia.
Zdaniem Krzysztofa Patera, byłego ministra pracy, zjawisko ma ścisły związek z tym, co się działo w 2007 r. na rynku pracy. Po pierwsze, intensywnie rosły wynagrodzenia. – A to mogło zachęcić do pozostania tych, którzy chcieli odejść ze względu na niesatysfakcjonujące zarobki – tłumaczy Pater. Po drugie, zmieniło się podejście pracodawców. Firmy zaczęły w większym stopniu dbać o swój personel, np. oferując rozbudowane pakiety socjalne czy indywidualne ścieżki kariery. – Jednym słowem, pracownicy poczuli się docenieni, potrzebni i ważni – podkreśla Pater.Dane na temat szukających nowej pracy pokazują też, że Polacy łamią zasadę, która obowiązuje w innych krajach. Zwykle jest tak, że gdy sytuacja na rynku pracy się poprawia, fluktuacja jest większa. W Polsce ta reguła zdaje się nie obowiązywać. W I kw. 2001 r., gdy bezrobocie szalało, chęć znalezienia nowego pracodawcy deklarowało aż 1,3 mln osób (9,6 proc. pracujących).
– To rzeczywiście zaskakujące – mówi prof. Elżbieta Kryńska z Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych. – Może zmieniła się struktura pracujących, mniej jest młodych ludzi, bo ci wyemigrowali. A to właśnie młodzi są najbardziej mobilni, najmocniej prą do poprawy swoich warunków zatrudnienia – zastanawia się profesor.