O spalarni marzy każde większe miasto, bo to najszybszy i najprostszy sposób pozbycia się śmieci. W dodatku pozwala na produkcję tańszej energii. W przeciwieństwie do składowisk, które kiedyś trzeba zamknąć, spalarnia rozwiązuje problem śmieci raz na zawsze.
Ale nie każde miasto stać na zakład kosztujący kilkaset milionów złotych. Dlatego na liście kluczowych inwestycji, które mają być sfinansowane z funduszy UE w latach 2007-13, znalazło się tylko sześć spalarni. Najdroższe inwestycje planują Kraków, Gdańsk i Warszawa – ich projekty są warte średnio 150 mln euro. Tańsze projekty planują Łódź, Poznań i Białystok. W sumie te sześć miast chce wydać w najbliższych latach na gospodarkę odpadami niemal 2,5 mld zł.
Kraków, który jest najbardziej zaawansowany, ocenia, że z Brukseli dostanie ok. 85 mln euro. Miasto już teraz korzysta z unijnych dotacji na gospodarkę odpadami, a budowa spalarni ma być ostatnim etapem realizowanego od kilku lat planu. Problem w tym, że do spalarni nie udaje się przekonać mieszkańców. – Mogą mieć tańsze ciepło, ciepłą wodę, wywóz śmieci, a mimo tego protestują. A przecież taki zakład mniej szkodzi środowisku niż jednorodzinny dom opalany węglem – mówi rzecznik Krakowskiego Zarządu Komunalnego Jacek Warklewicz.
Miasto wytypowało trzy lokalizacje zakładu, który rocznie miałby spalać 300 tys. ton śmieci. Wszystkie są w obrębie miasta. Teraz krakowskie śmieci są wożone na wiekowe składowisko w Baryczy, ale ono najpóźniej w 2018 r. ma być zamknięte. – Nie mamy kolejnych 50 hektarów na nowe. Zresztą, unijne zobowiązania nakazują ograniczanie składowania odpadów – przypomina Warklewicz.
Jeśli Polska nie zacznie ograniczać składowania, za trzy lata grożą nam kary rzędu 300-400 tys. euro dziennie. Dlatego rząd popiera budowanie spalarni. Według Krajowego Planu Gospodarki Odpadami termiczna utylizacja odpadów ma być preferowana w aglomeracjach powyżej 300 tys. mieszkańców.