Nowoczesne gospodynie nie zajmują się dziś kiszeniem kapusty i ogórków w domu, bo to zajęcie czasochłonne i wcale niełatwe.
Kiszonki się kupuje. Mniej wybredni robią to na bazarze lub w supermarkecie. Ale dużej grupie klientów zależy na produktach przygotowywanych według starych sprawdzonych receptur, bez chemicznych konserwantów. I popyt ze strony tej grupy będzie rosnąć.
Dlatego zdaniem właścicieli większości firm produkujących kwaszonki branża ma przed sobą niezłą przyszłość, niezależnie od tego, jaki sposób żywienia będzie modny i lansowany w mediach. Przeważa jednak opinia, że na rynku utrzymają się przede wszystkim ci, którzy zainwestują w nowoczesne maszyny i urządzenia oraz spełnią wysokie wymagania dotyczące bezpieczeństwa produkcji, np. uzyskają certyfikat HACCP.
Prowadząc działalność w tej branży, trzeba się liczyć z sezonowością produkcji. Najsłabiej sprzedaż idzie w lipcu i sierpniu, najlepiej zaś przed świętami. Niektóre firmy już w maju lub czerwcu notują niskie obroty. Ale są i takie, jak istniejąca od 35 lat firma Andrzeja i Piotra Pietrzyków, które pracują intensywnie przez cały rok. Pietrzykowie zajmują się produkcją, konfekcjonowaniem i dystrybucją kapusty oraz ogórków w Charsznicy (woj. małopolskie). – Charsznica specjalizuje się w produkcji kwaszonej kapusty – tłumaczy Andrzej Pietrzyk. – Nasza gmina produkuje połowę tego co cała Holandia.
Żeby kwasić kapustę i ogórki, nie trzeba mieć własnych plantacji, choć często te dwie dziedziny działalności są łączone. Zaletą takiego rozwiązania jest gwarancja, że używa się surowców wysokiej jakości. Warzywa z własnych upraw przerabiają Andrzej i Piotr Pietrzykowie oraz Zygmunt Kobylski prowadzący gospodarstwo w Rzeczycy Ziemiańskiej (woj. lubelskie).