Niezwykle cenny zapis historii

Medale oddzielała od monet cienka, lecz wyraźna granica – ich właściciele bardzo niechętnie wprowadzali je do obiegu - mówi Ryszard Kondrat, współwłaściciel Warszawskiego Centrum Numizmatycznego

Publikacja: 17.09.2009 01:41

Ryszard Kondrat współwłaściciel Warszawskiego Centrum Numizmatycznego

Ryszard Kondrat współwłaściciel Warszawskiego Centrum Numizmatycznego

Foto: Fotorzepa

[b]RZ: Czy zgodziłby się pan z opinią, że kolekcjonowanie medali to numizmatyka w najlepszym wydaniu?[/b]

Ryszard Kondrat: Jestem wielkim miłośnikiem medali, przede wszystkim ze względu na ich wartość artystyczną i poznawczą. Zawsze były czymś wyjątkowym. Od monet oddzielała je cienka, lecz wyraźna granica – ich właściciele bardzo niechętnie wprowadzali je do obiegu.

[b]Kiedy pojawiły się pierwsze medale?[/b]

W okresie Cesarstwa Rzymskiego, od I wieku naszej ery bito medaliony przedstawiające na awersie portret panującego, a na rewersie inskrypcje upamiętniające określone wydarzenia. Zwykle były one dużo większe od monet. I miały głębszy relief. Przechodziły z ręki do ręki tylko w wyjątkowych sytuacjach i dzięki temu wiele z nich zachowało się w bardzo dobrym stanie. Prezentują one bardzo wysoką klasę artystyczną.

Do szczególnie pięknych medalionów zaliczyłbym ten z wizerunkiem Heleny, żony Konstantyna Wielkiego. Nic dziwnego, że znalazł nabywcę za 75 tys. franków szwajcarskich. Warto wyjaśnić, że ceny medali i monet pochodzących z tego samego okresu oraz kraju, zachowanych w podobnej liczbie egzemplarzy, są porównywalne.

[b]W Polsce tylko nieliczni kolekcjonerzy koncentrują się na czasach starożytnych.[/b]

I trudno się temu dziwić, skoro można zbudować wspaniały zbiór polskich monet i medali, zwłaszcza z XVI i XVII wieku. Był to złoty okres tej sztuki w naszym kraju. Najcenniejsze medale bito w Gdańsku.

Szczególnie znany był warsztat pochodzącego z Norymbergi Sebastiana Dadiera. Zachowało się wiele dzieł z jego pracowni. Charakteryzuje je doskonała jakość, nawet dziś bardzo trudna do uzyskania. Niezwykłej wręcz urody jest medal wykonany po 1635 roku przedstawiający na awersie zdobycie Smoleńska, a na rewersie bitwę pod Sztumską Wolą. Dzięki dużym rozmiarom (średnica ok. 80 mm) artysta mógł przedstawić bogate sceny, które są cennym zapisem historii.

Takie medale pełniły funkcję pamiątkową. Były rozdawane przez władców zasłużonym uczestnikom wydarzeń. Można było je też kupić, żeby ilustrować rodzinne opowieści, tak jak dziś robimy to za pomocą zdjęć.

[b]W jakich nakładach ukazywały się medale i jaka jest ich dzisiejsza wartość?[/b]

Za każdym razem cena ustalana jest indywidualnie. Uwzględnia wiele czynników, przede wszystkim stan zachowania, rzadkość medalu. Jeśli chodzi o przykład, który podałem wcześniej, to medal ten kosztuje około 60 tys. zł. Wielkość nakładu była limitowana przez wytrzymałość stempla; mogło to być 500, maksymalnie 1000 egzemplarzy.

[b]Czy w XVII wieku medale były czymś wyjątkowym?[/b]

Zostały spopularyzowane nawet wśród mniej zamożnych warstw społecznych. Osoby wyruszające w podróż tradycyjnie były wyposażane w medal przedstawiający św. Jerzego na koniu zabijającego smoka.

Na drugim biegunie znajdowały się donatywy, czyli medale wydawane przez zamożne miasto, na przykład Gdańsk, na cześć odwiedzającego je władcy. Na awersie lokowano realistyczny wizerunek króla. Dzięki temu dziś historycy wiedzą, jak wyglądał i zmieniał się ówcześnie panujący. Znaczną ilość donatyw przekazywano królowi, który z kolei rozdawał je podwładnym: złote lub srebrne, w zależności od stanowiska.

Dziś rzadkie donatywy oferowane są po 100 – 200 tys. zł. Słynna studukatówka z 1621 roku z wizerunkiem Zygmunta III Wazy, wybita w Bydgoszczy, została w ubiegłym roku sprzedana na nowojorskiej aukcji za 1,3 mln dolarów.

[b]Czy zdarzają się medale, które przechodziły z jednej prestiżowej kolekcji do kolejnej?[/b]

To fascynujące, ile historii łączy się z kolekcjonerami i ich staraniami, żeby wejść w posiadanie określonego egzemplarza. Cenne medale bardzo wcześnie doczekały się naukowej klasyfikacji w postaci katalogu kolekcji hrabiego Edwarda Raczyńskiego z pierwszej połowy XIX wieku.

To monumentalne, czterotomowe dzieło, ilustrowane precyzyjnymi miedziorytami do dziś nie straciło aktualności. Swój egzemplarz sprowadziłem z zagranicy. Widnieje w nim ekslibris wielkiego polskiego kolekcjonera Konrada Berezowskiego, który został zamordowany podczas powstania warszawskiego, a jego zbiór zrabowano i rozproszono.

Zdarza się, że chcąc dotrzeć do występującej w jednym egzemplarzu monety czy medalu ze zbiorów zagranicznego muzeum, muszę długo starać się o zgodę na wykonanie fotografii. Dlaczego? W tle czai się wątpliwość, czy nie planuję odzyskania zabytku. Zawsze słyszę więc zapewnienie: to jest na pewno inny egzemplarz. A przecież już od 100 lat wiadomo, że istnieje tylko jeden.

[i] rozmawiał Piotr Cegłowski[/i]

[b]RZ: Czy zgodziłby się pan z opinią, że kolekcjonowanie medali to numizmatyka w najlepszym wydaniu?[/b]

Ryszard Kondrat: Jestem wielkim miłośnikiem medali, przede wszystkim ze względu na ich wartość artystyczną i poznawczą. Zawsze były czymś wyjątkowym. Od monet oddzielała je cienka, lecz wyraźna granica – ich właściciele bardzo niechętnie wprowadzali je do obiegu.

Pozostało 92% artykułu
Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy