Kiedy ludzie bez wahania zaciągali kredyty hipoteczne we frankach szwajcarskich, zakładając że na pewno będą musieli oddać znacznie mniej złotych, niż pożyczyli? Kiedy wielu dyrektorów finansowych było gotowych zaangażować wszystkie wolne zasoby firmy w zakup opcji walutowych, które miały przynieść całkowicie bezpieczne, krociowe zyski?
Wydarzenia ostatnich lat zachwiały naszą pewnością, że złotemu nic nie może zagrozić. Najpierw w 2008 r. nastąpiło jego silne wzmocnienie (o 20 proc.), potem jeszcze dramatyczniejszy spadek (o 50 proc. wobec euro i 90 proc. wobec dolara).
W kolejnym roku znowu wzmocnienie (o ponad 20 proc.), a potem – od marca 2010 – znowu spadek. Teraz wzmocnienie, a po tym wzmocnieniu...?
No właśnie, nie bardzo wiadomo, co po tym wzmocnieniu. I na tym właśnie polega problem. Bo z każdym poziomem kursu walutowego można się nauczyć jakoś żyć. Natomiast zabójcza dla gospodarki jest niepewność co do zmian kursu.
Na niepewność dotyczącą możliwych zmian kursu złotego nakłada się niepewność co do przyszłych zmian kursów na świecie. Dotyczy to zmagań gospodarczych tytanów – USA, strefy euro, Japonii, Chin. Niedawno szef Międzynarodowego Funduszu Walutowego ostrzegł, że możliwy jest wybuch prawdziwej finansowej wojny światowej.