Polską sztukę kupują tylko Polacy

Rozmowa | Z Krzysztofem Musiałem, kolekcjonerem, o tym, że przekonanie o światowej pozycji wielu naszych artystów to mit.

Publikacja: 21.03.2013 00:10

Rz: W latach 2007–2009 największe muzea narodowe i Zachęta prezentowały fragmenty pana kolekcji, która liczy ok. 1000 obrazów, rzeźb, rysunków. Zapowiedział pan, że w 2013 lub 2014 r. część pana zbioru wystawi także dobre muzeum europejskie.

Krzysztof Musiał: W tym roku nie będzie tej wystawy. Prawdopodobnie zostanie zorganizowana w przyszłym roku i zapewne w Hiszpanii. Dlaczego tam? Bo tam mieszkam i mam kontakty z muzeami. Dlaczego termin się przesuwa? Moja kolekcja, zgodnie z jej programem, jest przeglądem polskiej sztuki od końca XIX wieku. W kilku muzeach powiedziano mi, że wystawy przeglądowe nie są ciekawe, że powinna to być wystawa problemowa z ekspresyjnym tematem przewodnim.

W Europie chcę pokazać naszą sztukę po 1955 r. Oczywiście mogę zdecydować się na wystawę przeglądową, zapłacić za wszystko. Każde muzeum ucieszy się, ponieważ są niedofinansowane, zwłaszcza w Hiszpanii. Jednak wystawa problemowa ma szansę dotrzeć do europejskich odbiorców, a o to chodzi najbardziej.

Potencjalnym kuratorom dałem wolną rękę. Mogą wybrać ze zbioru i pokazać, co chcą. Niestety, oni nic nie wiedzą o polskiej sztuce. Przymierzając się do wystawy, od podstaw uczą się jej dziejów. Dlatego organizacja wystawy się przeciąga.

Jak godzi pan zarządzanie interesami z administrowaniem kolekcją? Ile czasu przeznacza pan na kolekcję, na obserwowanie rynku?

Kolekcja zajmuje mi ok. 60–70 proc. dnia. Jest ona żywa. Obrazy bez przerwy krążą po wystawach w kraju i za granicą. Wypada pojechać na każdą taką wystawę. Na przykład portret Andre Gide'a namalowany przez  Leopolda Gottlieba wystawiano na wielkiej wystawie Tamary Łempickiej w Rzymie. Dwa obrazy Jonasza Sterna były na Ukrainie. Chyba dziesięć obrazów trafiło na wystawę w Belgradzie. Są stałe depozyty w wielu muzeach. Ważna jest opieka konserwatorska. Mógłbym zatrudnić administratora, który to wszystko za mnie załatwi. Ale nie będę miał kontaktu z obrazami.

W  muzeach narodowych wystawianych jest kilkadziesiąt obrazów z pana kolekcji.

W Muzeum Narodowym w Gdańsku jest bodaj 15 obrazów, w Poznaniu ok. 20, w Kielcach ok. 10, a w Warszawie wisi portret Dagny Juel Przybyszewskiej autorstwa Wyspiańskiego.

Jakim powodzeniem cieszy się stała ekspozycja 130 dzieł oddanych w depozyt do Muzeum Miasta Łodzi?

Prezentowane są już ponad dwa lata. Przyjmowane są z entuzjazmem. Tamtejsze muzea nie mają w swoich ekspozycjach akurat tego wycinka polskiej sztuki sprzed 1939 r.

Rozmawiamy zwykle, kiedy przyjeżdża pan na otwarcie kolejnej wystawy w prowadzonej przez siebie galerii aTAK. Co kupił pan w ostatnim roku?

Szkoda, że nie uprzedził mnie pan, przyniósłbym listę zakupów. Kupiłem co najmniej trzy obrazy Leona Tarasewicza. Mam teraz w sumie 30 jego dzieł, począwszy od prac studenckich. To podstawa do przygotowania wystawy monograficznej artysty.

Kupiłem rzeźbę Stanisława Popławskiego, wczesny obraz Bereźnickiego, a także kilka rzeźb Krzysztofa Bednarskiego z cyklu „Moby Dick".  Kupiłem też ok. 20–30 obrazów najmłodszych artystów, którzy mają po 25–30 lat, np. Rafała Wilka, Łukasza Stokłosy z Krakowa, poza tym prace ubiegłorocznych absolwentów z pracowni Tarasewicza, dwa lub trzy obrazy Pawła Kałużyńskiego.

Ile pan płacił za prace młodych artystów?

Średnio po 5–10 tys. zł, niekiedy 15 tys. zł. Część tych prac wieszam u siebie w pracowni. Stare malarstwo wisi w salonie i kuchni.

Sam pan wiesza obrazy?

Sam. Często zmieniam aranżację. Te same obrazy w różnych układach mają odmienny wyraz.

Starsze polskie malarstwo kupuje pan głównie za granicą. Z rozmów z kolekcjonerami i antykwariuszami wynika, że ok. 90 proc. poloników w krajowym handlu pochodzi z importu. Niedługo na światowym rynku nie będzie żadnego polskiego obrazu.

Polska sztuka płynie w jedną stronę, do kraju. Może na tym polega pierwszy etap rozwoju krajowego rynku? Może za ćwierć wieku proces ten się odwróci? Może świat odkryje naszą sztukę i będzie można ją swobodnie wywozić?

Na najbliższej aukcji domu aukcyjnego Millon w Paryżu pojawi się bogata kolekcja dzieł Nikifora. Mówi się, że przywieziono je z Ameryki Południowej. Polscy kolekcjonerzy już się szykują.

Ilekroć na aukcji w NY widzę obraz Fangora za ok. 50 tys. dolarów, to jestem niemal pewien, że trafi on do Polski. A przecież artysta przez 40 lat tworzył na Zachodzie. Niech przynajmniej część tych obrazów tam zostanie. Może uda się nam wypromować polską sztukę za granicą? Na razie, jak mawia mój znajomy Anglik, „Fangor to malarz światowej sławy w Polsce".  Niestety, jest wiele przykładów, że przekonanie o światowej pozycji naszych artystów to tylko mit. Z kolei np. Roman Opałka nie jest znany jako Polak, bo urodził się we Francji i tam umarł. Nikt nie ma pojęcia, że Tamara Łempicka ma polski rodowód, podobnie np. Apolinaire czy Kisling.

Rozmawiałem z pewnym amerykańskim marszandem, który doskonale zna dorobek rzeźbiarski Elie Nadelmana. Kiedy wspomniałem, że był on Polakiem, okazało się, że marszand o tym nie wiedział. Przypomniałem zatem, że Nadelman wyjechał z Polski, gdy miał 30 lat, był dojrzałym człowiekiem, tu ukształtowanym. Od wnuczki artysty kupiłem kilka jego prac.

Co zrobić, żeby świat wiedział, że Roman Opałka był Polakiem, a nie Francuzem? Dlaczego nie wydaliśmy ani jednej książki o polskim marszandzie Leopoldzie Zborowskim z Paryża, który wylansował Modiglianiego?

Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego tak jest. Państwo powinno zaangażować się w promocję polskiej sztuki na świecie.

Coś by to zmieniło, gdyby ludzie wiedzieli, że np. Zborowski był Polakiem, podobnie jak Opałka czy rzeźbiarz Nadelman ceniony przez Amerykanów?

Zmieniłoby to wizerunek Polski, pozycję polskich artystów na światowym rynku. Wizerunek Francji zmienił się, kiedy stała się mocarstwem kulturalnym dzięki świadomym działaniom ministra kultury Andre Malraux.

W jakiej kondycji według pana jest krajowy rynek sztuki?

Niestety, w ostatnich latach nieco osłabł, podobnie zresztą jak rynek mieszkaniowy czy giełda.

Zabrakło pieniędzy czy zawiniła atmosfera kryzysu?

Zdecydowanie to drugie. Pieniędzy jest niewiele mniej, ale nie są wydawane na sztukę. Nasza galeria nie narzeka na zastój. Sprzedaż jest mniej więcej taka sama jak pięć lat temu. Faktem jednak jest, że zawsze był to poziom niezadowalający.

Ile dopłaca pan do galerii?

W najlepszym razie zyski ze sprzedaży pokrywają połowę kosztów.

Nasz wolny rynek sztuki ma 20 lat. Czy można przyspieszyć jego rozwój?

Wymaga to zmiany nastawienia ze strony państwa. Wszędzie na świecie odpisy podatkowe mobilizują prywatnych nabywców do kupowania sztuki, fundowania muzeów, organizowania wystaw. U nas takich mechanizmów w ogóle nie ma.

Od lat jako mecenas sztuki zasila pan kasę Metropolitan Opera. Co pan tam obejrzy w tym roku?

W styczniu obejrzałem „Bal maskowy". Teraz nie za bardzo mam czas. Dopiero jesienią wybiorę coś z repertuaru. Ale moje wpłaty do kasy MET są symboliczne.

Odpisuje je pan od podatku?

Mógłbym odpisać, gdybym w USA płacił podatki. Co roku dostaję z MET zaświadczenie, ile wydałem i mam prawo to w pełni odpisać. W Polsce z prywatnej kieszeni dokładam do galerii, która jest częścią fundacji, ale niczego nie odpisuję.

We Francji jest podatek od wartości całego majątku, wszystkiego, co wchodzi w jego skład. Kilkanaście lat temu z katalogu rzeczy opodatkowanych państwo wyjęło dzieła sztuki. Dla mnie była to natychmiastowa wielka korzyść, bo większość mojego majątku stanowiły właśnie dzieła sztuki. To było praktyczne wsparcie kolekcjonerstwa przez państwo. Prywatne kolekcje jako dary z reguły trafiają do muzeów, więc państwu opłacają się ulgi, bo dzięki temu mniej wydaje na zakupy muzealne.

Miał pan we Francji tylko polskie dzieła sztuki. Jak je wycenić do celów podatkowych?

Liczą się umowy zakupu. Ulgi podatkowe mobilizują do kupowania sztuki. Zamiast kolejnego jachtu czy domu bogaci kupują tam obrazy. Za dom zapłacą podatek, a za obrazy nie.

–rozmawiał Janusz Miliszkiewicz

CV

Krzysztof Musiał, absolwent Politechniki Warszawskiej oraz szkoły biznesu INSEAD w Fontainebleau, gdzie w 1979 r. otrzymał dyplom MBA. Pionier branży komputerowej w Polsce. Od kilku lat poświęcił się przede wszystkim kolekcjonerstwu.

Rz: W latach 2007–2009 największe muzea narodowe i Zachęta prezentowały fragmenty pana kolekcji, która liczy ok. 1000 obrazów, rzeźb, rysunków. Zapowiedział pan, że w 2013 lub 2014 r. część pana zbioru wystawi także dobre muzeum europejskie.

Krzysztof Musiał: W tym roku nie będzie tej wystawy. Prawdopodobnie zostanie zorganizowana w przyszłym roku i zapewne w Hiszpanii. Dlaczego tam? Bo tam mieszkam i mam kontakty z muzeami. Dlaczego termin się przesuwa? Moja kolekcja, zgodnie z jej programem, jest przeglądem polskiej sztuki od końca XIX wieku. W kilku muzeach powiedziano mi, że wystawy przeglądowe nie są ciekawe, że powinna to być wystawa problemowa z ekspresyjnym tematem przewodnim.

Pozostało 92% artykułu
Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy