Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej zebrał w ubiegłym roku 93 mln zł z tzw. opłaty zastępczej. Wnoszą ją elektrownie, które nie wypełniły obowiązku sprzedaży zielonej energii.
Pieniądze powinny trafić na nowe inwestycje w odnawialne źródła energii. Ale nie jest z tym najlepiej – z zebranych funduszy wydano niecałą połowę. W dodatku wspierane projekty nie zawsze były tego warte.
– W ostatnich dwóch latach NFOŚiGW wydawał pieniądze na przedsięwzięcia geotermalne i współspalanie biomasy z węglem. Nie dofinansowano natomiast żadnej poważnej inwestycji w produkcję zielonej energii – wskazuje Maciej Stryjecki, dyrektor Polskiej Izby Gospodarczej Energii Odnawialnej.
Z szacunków tej organizacji wynika, że w tym roku przychody z opłaty zastępczej wyniosą 200 mln zł, ale za cztery lata będzie to już ponad miliard. Powodem są rosnące zobowiązania dotyczące produkcji zielonej energii. Jej udział w bilansie energetycznym Polski według planów Komisji Europejskiej ma osiągnąć do 2020 r. 15 proc. – Wzrosną przychody z kar, ale pieniądze trzeba dobrze wydawać, by spełnić unijne cele – dodaje Stryjecki.
NFOŚiGW potwierdza, że ma kłopoty z wydaniem pieniędzy z opłaty zastępczej. – Zebraliśmy bardzo mało wniosków o wsparcie inwestycji. W dodatku większość dotyczyła budowy kotłów na biomasę, brakowało projektów wiatrowych i wodnych – wyjaśnia rzecznik funduszu Krzysztof Walczak. Konfederacja Pracodawców Polskich uważa, że Ministerstwo Środowiska chce uprzywilejować spalanie biomasy z węglem. Na takiej polityce tracą fermy wiatrowe, biogazownie i elektrownie wodne. Eksperci wskazują ponadto, że rozporządzenie MŚ jest oparte na wytycznych Brukseli, które obowiązywały do końca ubiegłego roku. Uwagi KPP do projektu rozporządzenia o wspieraniu produkcji energii ze źródeł odnawialnych zostały jednak w minionym roku odrzucone.