W USA, na najważniejszym rynku motoryzacyjnym świata, sprzedaż nowych aut spadła w maju do 14,25 mln sztuk (licząc w sumie – od czerwca 2007 r.). Jeszcze w I kw. tego roku było to średnio 15,2 mln. Spadki sprzedaży zanotowała wielka trójka z Detroit, czyli GM, Ford i Chrysler. Udział GM, największego gracza na amerykańskim rynku, po raz pierwszy zszedł poniżej 20 proc. (jeszcze w 1980 r. koncern kontrolował 45 proc. rynku). Skurczyła się nawet sprzedaż Toyoty – o prawie 8 proc.
Eksperci tłumaczą tę sytuację drożejącą ropą naftową, zwolnieniem tempa gospodarki światowej, trudniejszym dostępem do kredytów i niepewnością konsumentów o ich los – rosną koszty utrzymania i groźba utraty pracy. To sprawiło, że producenci samochodów chcieliby jak najszybciej zapomnieć o sprzedaży w maju.
– To znak czasu, przełomowy miesiąc – ocenił szef marketingu Forda Jim Farley. Według wiceprezesa Hondy USA Dicka Collivera skok sprzedaży jego marki (jedyny w pierwszej piątce producentów) świadczy o największej od ponad 10 lat zmianie we wzorcach kupowania samochodów. Amerykańscy konsumenci wyraźnie przestraszyli się drogich paliw i przestali kupować wielkie pojazdy: pick-upy o napędzie na cztery koła.
Kłopoty producentów aut nie ograniczają się do USA. – Pod koniec kwietnia polscy dilerzy zaczęli sygnalizować, że odwracają się klienci indywidualni – mówi Wojciech Drzewiecki, szef Instytutu Badania Rynku Motoryzacyjnego Samar. – Teraz niepokojące informacje spływają też od leasingodawców. Jeżeli od nowych aut odwrócą się indywidualni klienci i instytucje, rynek padnie – komentuje.
Na razie jednak Samar podtrzymuje prognozę 15-proc. wzrostu rynku w tym roku. – Wciąż wierzę bowiem, że sytuacja się odwróci. Pytanie, jak liczyć te 15 proc. Jeśli od sprzedaży, w całym roku – powinno być 340 tys., jeśli od rejestracji – 320 tys. – wylicza Drzewiecki.