Ropa jest dzisiaj bardzo głęboko pod ziemią, pod dnem arktycznych oceanów, w piaskach kanadyjskiego stanu Alberta, wreszcie w południowoamerykańskiej dżungli. Perspektywy zbytu tego surowca zachęcają do inwestowania, więc świat może liczyć na wzrost podaży, a nawet spadek cen. Tym bardziej że kolejni ekonomiści wyrażają przekonanie, iż na rynkach naftowych urosła gigantyczna bańka spekulacyjna. I zapowiadają korektę do 100 dolarów za baryłkę. Potem może być jeszcze taniej, nie ma jednak co liczyć, że stanieje ona poniżej 50 – 60 dolarów. Wydobycie tego surowca staje się po prostu coraz droższe.
Największe rezerwy ropy i najbardziej ambitne plany jej wydobycia ma dzisiaj Arabia Saudyjska. Ale nadspodziewanie dobrze idzie odzyskiwanie tego surowca z roponośnego piasku w Kanadzie, gdzie zachodnie koncerny naftowe, przede wszystkim Shell, uznały, że zwiększenie produkcji z obecnych 1,2 mln do 4, a nawet 8 mln baryłek w roku 2020 jest bardzo prawdopodobne. Ta inwestycja jest tak obiecująca, że zakończony w ubiegłym tygodniu kongres naftowy w Calgary w stanie Alberta zgromadził aż 63 tys. delegatów i by ich pomieścić, trzeba było zaadaptować tereny miejskiego rodeo.
W Albercie koszt wyciśnięcia baryłki z roponośnego piasku początkowo szacowano na 45 dol. Szybko się jednak okazało, że przy większym rozmachu produkcyjnym i wprowadzaniu coraz to nowszych technologii koszty te spadły o 10 dol. – Jednak na wszelki wypadek inwestujemy również w produkcję energii z elektrowni wiatrowych – mówi „Rz” wiceprezes kanadyjskiego Shella Megan Hogkinson.
Największym zagrożeniem dla wyciskania ropy z piasku jest brak ludzi do pracy, co przekłada się na ryzyko presji płacowej. Do tego dochodzą kwestie związane z ochroną środowiska, na co w Kanadzie szczególnie zwraca się uwagę. W przypadku projektów w Zatoce Meksykańskiej czynnikiem ryzyka jest pogoda, a zwłaszcza trwający prawie pół roku sezon huraganów. Z kolei pola brazylijskie są bardzo oddalone od brzegu (oznacza to konieczność budowy rurociągów transportowych) i znajdują się pod warstwami piasku, soli i skał. Złoża arktyczne położone są w regionie o wyjątkowo surowym klimacie, dlatego wydobycie będzie bardzo trudne, a dodatkowym problemem może być znalezienie pracowników. Eksploatacja tych złóż stoi więc pod wielkim znakiem zapytania.
Jednak pieniądze to nie wszystko – poważnym kosztem w projektach związanych z wydobyciem ropy jest ryzyko polityczne, które zmusza do zadania pytania, czy pomysł jest realny. Tak jest przede wszystkim z planami inwestycji w Wenezueli, której rząd nie ma pieniędzy na tak kosztowne inwestycje, a prezydent kraju Hugo Chavez robi wszystko, aby pozbyć się inwestorów, którzy dysponują odpowiednimi technologiami. Podobnie dzieje się w Rosji, gdzie powiązani z Kremlem udziałowcy koncernu naftowego TNK BP chwytają się różnych metod, by pozbyć się zagranicznego inwestora. Ich ostatni pomysł to przekonanie Brytyjczyków, by w zamian za pozostawienie obecnych udziałów BP w rosyjskim joint venture pozwolili Rosjanom kupić 7,8 proc. BP. Przy tym ropa rosyjska jest wyjątkowo silnie zasiarczona, a wenezuelska należy do ciężkiego gatunku (podobnie jest w przypadku kanadyjskich projektów w Albercie), który wymaga rozcieńczenia, zanim surowiec zostanie wtłoczony do ropociągu.