Polska jest znacznie lepiej przygotowana do kryzysu naftowego niż gazowego. W obu krajowych rafineriach informacje o zakręceniu w Nowy Rok kurka z rosyjską ropą dla białoruskich firm przyjęto z wyjątkowym spokojem. Choć przez Białoruś właśnie tzw. północną nitką ropociągu Przyjaźń płynie surowiec do Polski, a przez nasz kraj też tranzytem do Niemiec.
Tak w Orlenie, jak i Lotosie usłyszeliśmy, że nawet jeśli Rosjanie wstrzymaliby dostawy Przyjaźnią, to rafinerie w Płocku i Gdańsku będą miały surowiec do produkcji paliwa. – Mamy zabezpieczone dostawy ropy drogą morską poprzez Naftoport – przekonuje „Rz” prezes Lotosu Paweł Olechnowicz. – Kilka tygodni temu zawarliśmy też specjalną umowę z norweskim koncernem Statoil na dodatkowy, szybki import surowca, właśnie w przypadku zatrzymania Przyjaźni. Poza tym w kontraktach wieloletnich zapisaliśmy gwarancje, że jeżeli z rurociągiem będą jakiekolwiek problemy, to nasi dostawcy prześlą ropę statkami.
Takie same zapisy w nowo zawartych wieloletnich umowach na import ropy ma PKN Orlen. Tak w jednym, jak i drugim przypadku koszty zmiany drogi transportu obciążą dostawców, a nie polskie firmy.
Nawet gdyby organizacja dostaw drogą morską potrwała kilka dni, to i tak polskie rafinerie mają zapasy, tzw. rezerwy operacyjne, a poza tym Polska – jak każdy kraj unijny – jest zobowiązana do zgromadzenia zapasów obowiązkowych ropy i paliwa. Nasz kraj jest też dodatkowo chroniony jako członek Międzynarodowej Agencji Energetycznej. MAE gwarantuje pomoc w kryzysie i organizację awaryjnych dostaw ropy lub gotowego paliwa.
W znacznie gorszej sytuacji gdy chodzi o zaopatrzenie w gaz jest Polska. Choć uzależnienie kraju od importu tego surowca wynosi „tylko” ok. 70 proc., w przypadku ropy – ok. 95 proc.