Granty są przeznaczone dla przedsiębiorstw produkcyjnych na duże inwestycje (minimalne koszty kwalifikowane to 160 mln zł) o charakterze innowacyjnym. Chodzi o zakup lub wdrożenie rozwiązania technologicznego stosowanego na świecie nie dłużej niż trzy lata lub takiego, którego stopień globalnego rozprzestrzenienia w danej branży nie przekracza 15 proc. wartości sprzedaży.
Warunkiem otrzymania pieniędzy z poddziałania 4.5.1 programu „Innowacyjna gospodarka” jest też utworzenie co najmniej 150 miejsc pracy. To wymogi obecne, bo w latach 2008 – 2009 były bardziej wyśrubowane (np. w 2008 r. trzeba było utworzyć 200 miejsc pracy). Choć można uzyskać zwrot do 30 proc. kosztów kwalifikowanych inwestycji, czyli co najmniej 48 mln zł, wniosków wpływa po kilka na rok.
Dotychczas podpisano zaledwie jedną umowę o dofinansowanie. Dotację uzyskał FIAT Powertrain Technologies Poland na budowę linii produkcyjnej małego nowatorskiego silnika benzynowego, zobowiązując się do utworzenia 400 nowych miejsc pracy. Wartość dofinansowania to ok. 100,3 mln zł.
Z czego wynika ograniczone zainteresowanie dużymi grantami? – Przede wszystkim ze spowolnienia gospodarczego, które nie sprzyja dużym inwestycjom – wyjaśnia Jerzy Kwieciński, szef Fundacji Europejskie Centrum Przedsiębiorczości. Dodaje, że głównymi adresatami dotacji są zagraniczne koncerny, a te, inwestując, biorą pod uwagę globalną koniunkturę gospodarczą.
– To działanie nietrafione. Wielkie koncerny wymagają indywidualnego podejścia, a u nas ktoś wpadł na pomysł, aby startowały w konkursach o dotacje – tłumaczy Mirosław Marek, były prezes PARP, obecnie wiceprezes firmy doradczej DGA. –W innych krajach rządy zabiegają o dużych inwestorów, u nas jest odwrotnie, to inwestorzy zabiegają o wsparcie – dziwi się Marek.