W trakcie zorganizowanego przez Krajową Izbę Gospodarczą Kongresu Innowacyjnej Gospodarki już trzeci rok z rzędu zastanawialiśmy się w gronie wybitnych przedsiębiorców, naukowców i polityków, w jaki sposób uczynić polską gospodarkę bardziej innowacyjną. Padało wiele propozycji. Zwiększenie nakładów finansowych na badania, reforma systemu edukacji, rozwój e-administracji, to tylko niektóre z recept na wyciągnięcie naszego kraju z innowacyjnego dołka. Wszystko to jest słuszne, ale nie zawsze skuteczne. Istnieją bowiem dziedziny, w których zapóźnienia w stosunku do reszty świata są tak wielkie, że próba ich nadrobienia wymagałaby wielu lat pracy oraz ogromnych środków, które w wielu wypadkach zmarnowane byłyby na ponowne „odkrywanie koła", a mówiąc bez przenośni – na wymyślanie czegoś, co inni odkryli o wiele lat wcześniej i w czym mają dużo większe doświadczenie. Dobrym przykładem jest polski przemysł okrętowy, który – poza tym, że jest trapiony wieloma innymi problemami – nie jest w stanie technologicznie sprostać wszystkim wymogom nowoczesnej marynarki wojennej. Już nie długo temat ten stanie się bardzo aktualny. W marcu br. Ministerstwo Obrony Narodowej przedstawiło nową koncepcję rozwoju Marynarki Wojennej oraz związany z nią plan zakupów. Ze względu na swój polityczny, ale i gospodarczy wymiar, plany te budzą wiele emocji i to nie tylko w środowiskach związanych z armią. Przypomnę, że plany zakładają, iż do 2030 roku flota wojenna Polski otrzyma m.in. trzy nowe okręty obrony wybrzeża oraz trzy okręty patrolowe. Dodatkowo wyposażona zostanie w nowoczesne śmigłowce, rakiety oraz pojazdy bezzałogowe. Modernizacja nie będzie tania - Polska zamierza co roku przeznaczać na ten cel około 900 mln złotych.
Jednym z najważniejszych punktów planu jest wyposażenie do roku 2030 naszej floty w trzy nowoczesne okręty podwodne, których zakup pochłonie ponad 7 mld złotych. To ogromna suma, nic dziwnego, że coraz głośniejsze staje się pytanie, ile środków przeznaczonych na zakup nowych okrętów trafi do polskiego przemysłu. Minister Obrony Narodowej publicznie przyznał, że chciałby aby do polskich firm trafiło jak najwięcej zamówień. Ale „chcieć" nie zawsze znaczy „móc". Polski przemysł okrętowy nie jest w stanie sprostać technologicznie takim wyzwaniom, jak np. wspominana budowa okrętów podwodnych. Dlatego jedynym rozwiązaniem pozostaje albo zakup jednostki zbudowanej za granicą, albo współpraca z doświadczonym, zagranicznym partnerem, który zagwarantowałby transfer nowoczesnych technologii i umożliwił uruchomienie montażu w kraju.
Z punktu widzenia polskiej gospodarki bez wątpienia najkorzystniejszym rozwiązaniem byłoby przeprowadzanie procesu modernizacji polskich sił podwodnych z możliwie największym udziałem polskich podmiotów. Jest to bowiem niepowtarzalna szansa na zaimplementowanie w kraju najnowocześniejszych technologii. Dlatego w trakcie wyboru dostawcy nowych okrętów, należałoby położyć szczególny nacisk na złożone przez oferentów propozycję współpracy i wykorzystania potencjału polskiego przemysłu okrętowego.
Partnerstwo i budowa okrętów w Polsce jest także wskazana ze względów bezpieczeństwa. Istotnym kryterium z tego punktu widzenia powinna być samowystarczalność, jeśli chodzi o bieżącą eksploatację jednostek. Polska powinna mieć możliwość zabezpieczenia działań swoich okrętów przez cały okres międzyremontowy, bez konieczności ściągania specjalistów i materiałów eksploatacyjnych, czy wysyłania okrętów na czasochłonne remonty do zagranicznych stoczni. W innym wypadku będziemy zdani na warunki dyktowane przez partnerów zagranicznych.
Warto także dodać, że inwestycje, transfer technologii i kultura organizacyjna zagranicznego partnera mogłyby wprowadzić Polskę do światowej czołówki w budowie nowoczesnych okrętów. Efektem byłby nie tylko prestiż, ale i szansa na lukratywne kontrakty.