Kurs dolara, wciąż najważniejszej waluty świata, spada po równi pochyłej. I wielu ekonomistów twierdzi, że nieprędko się zatrzyma. Obecnie za jedno euro trzeba płacić 1,46 dolara, a prawdopodobne jest, że będzie nawet 1,5. Łatwo wyliczyć, że jeżeli obecny kurs euro do złotego (czyli 3,63) utrzyma się, niedługo w Polsce za dolara będziemy płacić niewiele ponad 2,4 zł. A jeszcze rok temu zielony był o ponad 25 proc. droższy.

Nie może to pozostać bez wpływu na polskich importerów. Ze stref dolarowych – czyli Ameryki Północnej i Południowej, krajów byłej Wspólnoty Niepodległych Państw, Afryki, Azji i Australii – pochodzi aż jedna trzecia polskiego importu. Od stycznia do sierpnia firmy w Polsce kupiły z tych obszarów towary o wartości 24 mld euro, o 15 proc. więcej niż w tym samym okresie 2006 r. Zdecydowaną większość stanowią surowce (ropa i gaz z krajów WNP), maszyny, urządzenia, odzież (z Azji). Najchętniej obniżki cen deklarują producenci odzieży – nawet o kilkanaście procent w porównaniu z 2006 r. Większość tego typu produkcji powstaje bowiem w Chinach. — Marże brutto na sprzedaży są od dawna na porównywalnym poziomie, a to oznacza, że zmiana cen walut jest przenoszona na klienta – mówi Dariusz Pachla, wiceprezes LPP, lidera rynku odzieżowego w Polsce znanego z marek Reserved czy Cropptown.

– Gdy dolar tanieje, zyskują na tym proporcjonalnie do spadku jego kursu – dodaje. Branża obuwnicza zachowuje się podobnie. – Buty z kolekcji zimowej są nawet 10 proc. tańsze niż rok temu i osłabiający się dolar ma tu kluczowe znaczenie – mówi Mariusz Gnych, członek zarządu NG2, największego sprzedawcy obuwia w Polsce znanego np. z marki CCC. – Jako firma korzystamy na wahaniach kursu nieco mniej, ponieważ podpisując duże kontrakty, staramy się przed nimi zabezpieczyć, co w przypadku spadku dolara powoduje koszty finansowe, natomiast w sytuacji wzrostu gwarantuje stabilne ceny zakupu – dodaje. Sprzęt elektroniczny również trafia do Polski w znacznej mierze z Chin. Ale na razie słabnący dolar nie przekłada się na jego ceny.

– Produkowane w Chinach produkty AGD i RTV są kontraktowane z minimum półrocznym wyprzedzeniem, dlatego późniejsze spadki walut nie mają znaczącego wpływu na ostateczną cenę sprzedaży do odbiorcy – mówi Krzysztof Boufał, wiceprezes hoopla.pl, jednego z największych sklepów internetowych z elektroniką. Podobnie uważa dyrektor zarządzający Media Markt Jacek Hudowicz. – Elektronika tanieje, ale głównie z powodu postępu technologicznego w tej branży. W przyszłym roku spodziewamy się spadku cen o 5 – 7 proc. – podkreśla.

Zupełnie inna sytuacja jest z cenami surowców. One również rozliczane są w dolarach, ale ich ceny na całym świecie rosną. Dlatego w tym przypadku efekt osłabiającego się dolara polegał głównie na utrzymaniu stabilnych cen. Dotyczy to szczególnie paliw na stacjach benzynowych, ale nie tylko. Gwałtownie taniejący dolar nawet jeśli nie powoduje spadku cen, to ratuje nas przed drożejącą biżuterią. Złoto bowiem na giełdach bije rekordy – w Londynie za uncję płaci się już ponad 840 dolarów, najwięcej od ponad 20 lat. – Taniejący dolar pozwala na to, że klienci nie odczuwają wzrostu cen tego surowca. Dlatego ceny biżuterii nie rosną, zwłaszcza np. łańcuszków czy obrączek, w których wartość kruszcu ma największe znaczenie – mówi Jan Rosochowicz, prezes grupy W. Kruk.