Polscy stoczniowcy dziękowali Brukseli za zmuszenie polskiego rządu do prywatyzacji nadmorskich zakładów. I prosili o łagodność przy ocenianiu dziś planów restrukturyzacji.
Okolice budynku Komisji Europejskiej w Brukseli często są widownią demonstracji rozgoryczonych pracowników zakładów, którym grożą zwolnienia z powodu stosowania sprawiedliwych rynkowych reguł Unii Europejskiej. Wczorajsza manifestacja polskich stoczniowców była jednak wyjątkowa. Po raz pierwszy demonstrantów dopuszczono pod same drzwi Komisji Europejskiej, choć ze względów bezpieczeństwa manifestacja powinna zatrzymać się na pobliskim rondzie Schumana.
Precedensem było też to, że do stoczniowców z Gdańska wyszła Neelie Kroes, unijna komisarz ds. konkurencji, będąca postrachem wszelkich karteli i nieudolnych firm dotowanych przez państwa. Prowadzona pod ramię przez jednego ze związkowców przemówiła do demonstrujących.
Na tym jednak magia „Solidarności” może się skończyć. Komisja Europejska jest nieugięta. – W czwartek, 26 czerwca, muszę dostać od polskiego ministra plany restrukturyzacji wszystkich stoczni. Czekamy już ponad cztery lata – przypomniała robotnikom komisarz. Jej cierpliwość została wystawiona przez poprzednie rządy na wyjątkową próbę, co przyznają sami związkowcy. – Przecież ona żąda tylko wykonania planów, które obiecywały same polskie rządy. Naszym nieszczęściem jest, że ciągle zmienia się władza. Ale Brukseli to nie obchodzi – mówił „Rz” Marek Lewandowski z sekcji okrętowej NSZZ „Solidarność”.
Sytuację utrudnia także postawa samych związków. W Brukseli osobno protestowały grupy z Gdańska, a osobno z Gdyni i Szczecina. Tej pierwszej nie podoba się pomysł łączenia sprywatyzowanego już przez ukraiński Donbas Gdańska z Gdynią. – Zachowują się jak starszy brat, który się boi, że przez nowo narodzone dziecko rodzice będą na niego mniej łożyć – komentował Janusz Śniadek, przewodniczący NSZZ „Solidarność”.