Jak dowcipnie zauważyli rosyjscy dziennikarze komentujący wydarzenia z moskiewskich negocjacji, jedyne w czym w sobotę mogli wybierać uczestnicy rozmów na Kremlu była woda z gazem lub bez gazu.

Strony pozostały przy swoich stanowiskach, choć bardziej aktywnym negocjatorem wydaje się być Rosja. Najpierw premier Putin przedstawił pomysł międzynarodowego konsorcjum, które kupowałoby u Gazpromu gaz niezbędny do utrzymania ciśnienia w tranzytowych rurach. Potem prezydent Dimitrij Miedwiediew zaproponował, by Ukraina ustanowiła akredytywę na miliard dolarów, jako zabezpieczenie przyszłych transakcji.

O tym, że strona ukraińska jest gotowa dokonać przedpłaty za „szereg pozycji” także poinformował świat Miedwiediew. Ubrana na czarno Julia Tymoszenko milczała, choć jak było widać na przekazie telewizyjnym, jej ekipa pilnie notowała każde słowo rosyjskich przywódców. Ze swoim zdaniem wyrwał się za to wchodzący w skład delegacji Bogdan Sokołowski doradca prezydenta Wiktora Juszczenki. Ogłosił, że Ukraina „nie ma żadnych prawnych zobowiązań wobec Zachodu”.

Przywódcy najbardziej marznących państw (oprócz premier Mołdawii) nie pojawili się w Moskwie, dając do zrozumienia, że nie będą już o nic prosić. - Dla Ukrainy nie jest korzystne jakiekolwiek ociąganie się we wznowieniu tranzytu. Tak ze względu na wewnętrzne zapotrzebowanie na gaz, jak i na chęć pozostania ważnym i odpowiedzialnym krajem tranzytowym. Dziś większości odbiorców gazu w Europie nie interesuje, kto w tym sporze jest winien. Za to wszyscy mówią, że trzeba szukać nowych wariantów korzystania z gazu; takich które omijać będą i Rosję i Ukrainę - zwracał uwagę na konferencji prasowej Kijowskiego Międzynarodowego Klubu Energetycznego Q-club Aleksandr Todijczuk były szef spółki Ukrtarnsnafta.