Pierwszy raz w tym roku cena ropy przekroczyła poziom 50 dol. za baryłkę. Na giełdzie w Londynie za baryłkę Brent płacono prawie 51 dol., a za surowiec w Nowym Jorku – ponad 52 dol. To najwięcej od 1 grudnia 2008 r.
Ostatecznie notowania na londyńskiej giełdzie zamknęły się na poziomie 50,22 dol., czyli o 2,5 dol. wyższym niż w środę (dostawy na maj).
Na ten wzrost od razu zareagowały rynki paliwowe. Benzyna i olej napędowy podrożały wczoraj o ok. 30 dol. na tonie i kosztowały odpowiednio ok. 480 i 455 dol.
To efekt środowej decyzji Fedu. Bank centralny USA ma skupować amerykańskie długoterminowe obligacje skarbowe. A to oznacza, że Fed „wpompuje w rynek” prawie bilion dolarów. Stąd optymizm inwestorów liczących, że uda się faktycznie ożywić amerykańską gospodarkę. I choć w środę pojawiły się też informacje o wyjątkowo dużych zapasach ropy i paliwa w Stanach Zjednoczonych, świadczących o spadku popytu, to w czwartek nie zahamowały wzrostu notowań.
Eksperci zastanawiają się teraz, czy to tylko chwilowa reakcja rynku, czy może początek nowego trendu. Na drogiej ropie szczególnie zależy producentom, a saudyjski minister ds. ropy Ali al Naimi liczy na stopniowy wzrost notowań. OPEC – w którym Arabia Saudyjska jest największym producentem – od rozpoczęcia kryzysu już czterokrotnie obniżał limity wydobycia, ale wzrost notowań ropy był krótkotrwały, najwyżej kilkudniowy.