Narodowy Instytut Statystyczny (NIS) poinformował w piątek, że w marcu stopa bezrobocia wzrosła do 17,4 proc. (4,010 mln osób) wobec 13,9 proc. na koniec 2008 r. To najwyższy poziom od 32 lat, czyli od powstania NIS.
Jeszcze niespełna miesiąc temu ówczesny wicepremier i minister gospodarki Pedro Solbes uspokajał, że bezrobocie w Hiszpanii nie przekroczy poziomu czterech milionów. Tę opinię potwierdzał premier José Luis Rodríguez Zapatero. Okazało się jednak, że w pierwszym kwartale tego roku pracę straciło ponad 800 tys. osób, a w ciągu roku prawie dwa miliony.
Według prognoz ekonomistów sytuacja na rynku pracy szybko się nie poprawi. Zwolnienia zapowiadają firmy motoryzacyjne, producenci sprzętu elektronicznego i wiele zakładów spożywczych. Przybywa też osób, które straciły prawo do zasiłku. Oficjalnie jest ich 300 tys., a na koniec kwietnia przybędzie kolejne 500 tys. osób.
Mniej osób pracujących to mniejsze składki na świadczenia emerytalne. Już teraz wpływy z tego tytułu zmniejszyły się o 20 proc. Dlatego prezes Banku Hiszpanii Miguel Ángel Fernández Ordónez apeluje do rządu o reformę systemu emerytalnego i podwyższenie wieku emerytalnego o dwa lata (do 67. roku życia). Postuluje obniżenie wysokości emerytur i karanie firm za zgodę na wcześniejsze emerytury pracowników. Ordónez uważa, że polityka rządu jest "prostą drogą do przepaści".
W odpowiedzi rząd pochwalił się nadwyżką budżetu na poziomie 5,6 mld euro, a jego zdaniem pieniędzy na emerytury wystarczy przynajmniej do 2015 r. Według wyliczeń Banku Hiszpanii nadwyżka jest, ale się zmniejsza. W tym samym okresie 2008 r. była o 27 proc. większa, a na koniec 2008 r. wynosiła 14,5 mld euro. W kwestii emerytur rząd ma całkowite poparcie związków zawodowych, które nie chcą nawet słyszeć o planach banku centralnego.