Premier zabrał pieniądze najwyższym urzędnikom i parlamentarzystom, ale na wzrost wynagrodzeń pracowników tzw. świętych krów, czyli państwowych instytucji, które same ustalają sobie limit wydatków, nie ma wpływu.
[wyimek]11,4 proc. skoczyły wynagrodzenia w budżetówce w I kw. 2009 r. wobec poziomu sprzed roku[/wyimek]
Od początku roku, gdy firmy ostro zaciskają pasa i tną wypłaty dla pracowników, IPN, NIK czy Sąd Najwyższy podniosły już pensje o ok. 4 proc. Choć średnio na osobę było to niespełna 200 zł miesięcznie, jednak w skali całego budżetu podwyżki miały pochłonąć prawie 2,4 mld zł. Tylko część z tej kwoty udało się uratować – nie wydano np. około 215 mln zł na wyższe pensje dla parlamentarzystów.
[wyimek]6,2 proc. wzrosły płace w firmach w I kw. 2009 r. w porównaniu z sytuacją sprzed roku[/wyimek] – W styczniu wypłacono nam większe pieniądze, ale zaraz potem premier powiedział, że to niewłaściwe, i podwyżki cofnięto – mówi Jan Łopata z PSL. Jego zdaniem w dobie kryzysu także pracownicy innych państwowych instytucji powinni z podwyżek zrezygnować. Tak jak uczynili to najwyżsi urzędnicy państwowi – od podsekretarza stanu do premiera i prezydenta.
Żadna z państwowych instytucji z podobną propozycją nie wystąpiła. Ich pracownicy są nawet zdziwieni, że ktokolwiek o to pyta. – Podwyżki w IPN wynikały z rozporządzenia ministra finansów i sięgnęły średnio około 2,9 proc. – mówi Andrzej Arseniuk, rzecznik instytutu. Na wytyczne powołuje się także Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji. – Wskaźnik wzrostu wynagrodzeń w sferze budżetowej ustalono na 103,9 proc. i tyle też pensje wzrosły u nas – tłumaczy Jarosław Firlej, wicedyrektor Biura KRRiT. Nie widzi też powodów, dla których podwyżek miałoby nie być. – Są należne, gdyż wynikają bezpośrednio z ustawy – twierdzi Firlej.