Jednak te wybory prezydenckie w USA są inne od wszystkich dotychczasowych. Cały świat zachodni zresztą zmierza w nieznanym kierunku, elity nie wiedzą, jakie zasady obowiązują w tej wędrówce. Donald Trump, mimo że sam z elity, i to biznesowej, i mimo wieku, sprawia wrażenie, że wyczuwa nowe nastroje.

Przede wszystkim, niezależnie od wszystkich potknięć w czasie debaty, dziwacznych tez, które wygłosił, niezależnie od tego, że nieprzekonująco bronił się przed atakami dotyczącymi jego wypowiedzi sprzed lat i jego działalności biznesowej, nie stracił zapewne w najważniejszej grupie – wkurzonych na establishment. Czyli gotowych zagłosować na każdego, z wyjątkiem Hillary Clinton, wzorcowej przedstawicielki establishmentu. Jeżeli zastanawiali się oni, czy w ogóle pójść na wybory, poprzeć kogoś z masy niszowych kandydatów czy też wybrać Trumpa – to po pierwszej debacie chyba nie wykreślą ostatniej z tych możliwości. I na tym polega sukces kandydata Republikanów.

Jego zwycięstwo w listopadowych wyborach jest nadal możliwe. Czy wciąż trzeba się tego bać? To polityk nieprzewidywalny. O rozmontowywaniu zachodnich instytucji, od których zależy bezpieczeństwo takich krajów jak Polska, mówił jednak mniej zdecydowanie niż wcześniej. Nie było tym razem sugestii, że Ameryka pod jego wodzą nie przyjdzie na pomoc zaatakowanym sojusznikom z NATO. Pakt jest, jego zdaniem, przestarzały. Powinien się zajmować walką z terroryzmem, z dżihadystami z tzw. Państwa Islamskiego.

Ale NATO się tym zajmuje, niektórzy członkowie Sojuszu, jak Francja, nawet całkiem poważnie. Inni będą skłonni do większego zaangażowania, gdy uznają, że nie mają innego wyjścia (czyli gdy Trump zostanie prezydentem). Donald Trump nie brnął tym razem także w zachwyty nad Rosją, co można uznać za dobry znak. Atakował natomiast amerykańskie sojusze z krajami, które leżą daleko od nas. Zaniepokojeni mogą być Japończycy, Koreańczycy i Saudyjczycy.

Kontrowersyjny miliarder podtrzymał sprzeciw wobec wszelkich umów o wolnym handlu, od obowiązującej NAFTA po negocjowane TTIP. Ale niechęć do tego typu porozumień jest coraz powszechniejsza i w zachodnioeuropejskim establishmencie, bo on też próbuje się wczuć w nowe nastroje.