Setki odwiedzonych restauracji, dziesiątki rozmów z szefami kuchni, tysiące pochłoniętych dań (o ilości towarzyszących im kieliszków przez wrodzoną skromność nie wspomnę). I jak tu podsumować taki rok? Jak po tylu wcieleniach znanych smaków odnaleźć punkt odniesienia, ten kulinarny wzorzec metra?
Stanęła mi przed oczami dawna dyskusja z zaprzyjaźnionymi sybarytami. O pierwotności smaku i mnogości doznań, o potrzebie wracania do korzeni i poszukiwaniach absolutu. Przypomniałam sobie koncepcję rekolekcji smaku, którą jako dzisiejszy tytuł zapożyczam od Zbyszka Kmiecia, co prawda bez wiedzy i zgody autora, za to z serdecznymi pozdrowieniami. Idea wydaje się trafna nie tylko w korelacji z nadciągającym adwentem, ale także jako niezbędna odnowa, przygotowanie się do kolejnego sezonu inspekcji startującego już w styczniu.