Jedna głównych sprowadza się do tego, że wypadki w Tatrach były i będą się zdarzać, niezależnie od liczby apeli i nagłaśnianych w mediach drastycznych przykładów skrajnej niefrasobliwości.
- W ludzkiej naturze widać leży, by co jakiś czas kusić los i rozstawać się z rozsądkiem, co zwykle w wysokich górach kończy się tragedią – myśli Wójcik.
Inna prawda, ważna dla ratowników brzmi, że z naturą nie da się walczyć i choć załoga W-3A próbuje zmagać się podczas akcji z wiatrem, mgłą, śniegiem czy innymi fatalnymi warunkami, to czasem pozostaje się pogodzić z przewagą przyrody i wycofać. Trzecia uniwersalna prawda jest banalna: każda wyprawa ratunkowa jest niepowtarzalna i rzadko przystaje do rutynowych procedur, a zwykle wymyka się wszelkim wcześniejszym doświadczeniom.
– Ale gdy już startujemy po rannego to po to by zdążyć z pomocą. Czasem trzeba na centymetry przytulić się do ściany, znaleźć niszę, albo wytrwale próbować podejścia, jedną , drugą czy kolejną drogą i tak do skutku, z determinacją, maksymalna koncentracją i rozwagą – bo w tej robocie nie ma innej metody - opowiada Wójcik.
Bezcenny W-3A
Janusz Wójcik, dzisiejszy pilot dyżurny i czuwający w zakopiańskiej bazie ratownicy TOPR doceniają zalety trzeciego już w Tatrach Sokoła . - Nasze szanse w górach na skuteczne dotarcie do poszukiwanych rosną dzięki nadmiarowi mocy świdnickich maszyn, a ratownicy mają do dyspozycji na pokładzie więcej miejsca na ewentualne interwencje medyczne – mówią piloci. Odkąd też zainstalowano w śmigłowcu wyciągarkę z liną o zasięgu 90 metrów, można podejmować nawet najtrudniejsze akcje - dodają.