Od kilku tygodni obóz władzy znajduje się w defensywie. Raczej reaguje na ataki opozycji i zdarzenia losowe, niźli sam kształtuje agendę polityczną. Gasi pożary, które sam wywołuje, i zupełnie nie ma zdolności do narzucenia tematów dla siebie korzystnych. Słowem – jest w poważnym kryzysie, który już wkrótce może zacząć przekładać się na spadki sondażowe.
Kłopoty zaczęły się jeszcze w czasie samorządowej kampanii wyborczej. PiS przedstawiało się w niej jako zaradny gospodarz na poziomie centralnym, który chce objąć swymi dobrymi rządami także niższe szczeble. Jednak kampania, zwłaszcza w drugiej jej części, toczyła się o to, czy partia Jarosława Kaczyńskiego chce wyprowadzić Polskę z Unii Europejskiej. Ta wygodna dla opozycji narracja została wzmocniona działaniami przedstawicieli obozu władzy, które ją usprawiedliwiały, by wspomnieć list Zbigniewa Ziobry. Paradoksalnie, efekt ten został wzmocniony wyemitowaniem antyuchodźczego spotu, który prócz tego, że był haniebny w swej treści, to jeszcze podkreślał fakt sporu polskiego rządu z UE, a dodatkowo całkowicie złamał wcześniejszą opowieść o PiS jako dobrym gospodarzu, który zajmuje się sprawami lokalnymi, a nie ideologią i wielką polityką.
Całkowitą porażką okazała się druga tura wyborów, w której kandydaci PiS zostali zmieceni przez swych przeciwników i pozbawieni władzy nawet w tych miastach, które do tej pory były ich bastionami. Wrażenie klęski władzy w drugiej turze przesłoniło wcale niezły jej wynik sprzed dwóch tygodni, który świadczył o tym, że wciąż jest najsilniejszym podmiotem na rynku politycznym, co pokazała elekcja do sejmików. Od tamtej pory PiS zalicza wpadkę za wpadką i pozbawiło się zdolności narzucania agendy politycznej.
Najpierw zaczęło potykać się o własne nogi w sprawie idealnie stworzonej, by zapunktować u wyborców, czyli w materii obchodów stulecia odzyskania niepodległości. Kontredans, który prezydent i inni przedstawiciele władzy odtańczyli przy okazji organizacji warszawskiego marszu, przypominał skomplikowane figury, jakie są w stanie wymyślić choreografowie breakdance'u. Zamiast spokojnie konsumować premię w postaci patronatu nad ogólnopaństwowymi uroczystościami, politycy obozu władzy robili wszystko, by nie dać się skleić z nacjonalistami, co udało się jedynie połowicznie. Zamiast profitów trzeba było zadowolić się brakiem klęski.
Potem było już tylko gorzej – do wiadomości publicznej dotarły informacje o policjantach pilnujących posesji ministra Zielińskiego, o synu koordynatora do spraw służb specjalnych, tak zdolnym, że zatrudnił go Bank Światowy, czy też radnym Kałuży, który za obietnicę stanowiska wicemarszałka województwa śląskiego przeszedł na stronę PiS.