W Moskwie, Kijowie, Paryżu czy Berlinie wszyscy są zgodni co do tego, że przełomem jest już sam fakt poniedziałkowego spotkania przywódców „czwórki normandzkiej", którzy po raz ostatni rozmawiali w październiku 2016 roku. Z przecieków w ukraińskich mediach wynikało, że wtedy w Berlinie prezydent Rosji Władimir Putin w rozmowie z Francois Hollande'em, Angelą Merkel i Petrem Poroszenką nalegał na konieczność przeprowadzenia wyborów i nadania przez Kijów specjalnego statusu dla Donbasu, mówił też o całkowitej i bezwarunkowej amnestii dla prorosyjskich separatystów. – Po prostu przestań strzelać – miał podnieść głos ówczesny prezydent Ukrainy. Od tamtej pory zginęło ponad 300 ukraińskich żołnierzy.
W momencie zamknięcia wtorkowego wydania „Rzeczpospolitej" rozmowy w Paryżu jeszcze trwały, ale napływające z Moskwy i Kijowa informacje nie wróżyły przełamania impasu.
Późnym wieczorem rzeczniczka Zełenskiego Julia Mendel poinformowała jedynie media o zakończeniu dwustronnego spotkania prezydentów Rosji i Ukrainy. O efektach ich rozmów informacji nie podano.
Czytaj także: Atuty Władimira Putina
Sam na sam z Putinem
Tym razem Ukrainę za stołem rozmów reprezentował Wołodymyr Zełenski. Tuż po wygraniu wyborów prezydenckich, a następnie parlamentarnych (jego partia Sługa Narodu ma samodzielną większość w Radzie Najwyższej) były artysta kabaretowy nalegał na wznowienie rozmów „czwórki normandzkiej" i kilkakrotnie dzwonił do Putina.