Mimo całego tego reformatorskiego zapału część ekspertów i dziennikarzy twierdzi, że to, co już zrobiono, pójdzie na marne, a uniwersytet i związane z nim szkoły nie zrewolucjonizują islamu i nie dadzą odporu radykałom, dopóki same nie przejdą poważnej wewnętrznej reformy i nie zmienią sposobu nauczania.
Słońce krąży wokół Ziemi
Elegancko ubrany dziennikarz islamskiej telewizji Al-Rahma przeprowadza właśnie wywiad z egipskim klerykiem Miqdamim al-Khadharim. W pewnym momencie prezenter pyta brodatego duchownego o jeden z podręczników, z których dzieci uczą się w szkołach działających przy Al-Azharze. Uczony bierze do ręki niebieski podręcznik i czyta: – Po czterech czy pięciu rozdziałach mamy następny, zatytułowany „Zdrada i wiarołomstwo Żydów".
Mężczyzna przerzuca kilka kartek i dodaje: – Chciałbym, żebyście to przeczytali. „Islamski dżihad i jego różne formy". Te podręczniki mają tchnąć bojowego ducha w uczniów, którzy kończą właśnie szkołę.
Mimo że od tego wywiadu z 2010 roku minęło kilka lat, to, czego naucza uniwersytet i jego wykładowcy, wciąż budzi kontrowersje. Najgłośniej Al-Azhar krytykują egipscy dziennikarze Jussef al-Hussejni i Ibrahim Issa, którzy oskarżają go o wspieranie ekstremizmu i zacofania intelektualnego. Przykładem ma być saudyjski wykładowca, który przekonywał studentów, że to Słońce krąży wokół Ziemi, a nie odwrotnie. Skąd te rozbieżności między tym, co uczelnia mówi i obiecuje zmienić, a tym, czego uczy?
– Al-Azhar to potężna instytucja. Generalnie ma jeden główny cel, ale jest tak duża, że nie zawsze idzie w jednym kierunku – tłumaczy profesor Nathan J. Brown, wykładowca Uniwersytetu George'a Washingtona i ekspert Carnegie. Główny zarzut stawiany pod adresem uczelni dotyczy tego, że wciąż w swoim programie nauczania ma teksty religijne sprzed setek lat, które treścią i brutalnością idei nie różnią się od tego, co mówi Państwo Islamskie. To z kolei może prowadzić młodzież do radykalizacji.
Dowodem mają być absolwenci Al-Azharu, którzy wstąpili w szeregi Boko Haram albo innych organizacji terrorystycznych. Najdobitniej problem opisał jeden ze studentów Sufjan al-Omari, który w rozmowie z dziennikarzami żalił się: – Dżihadyści tylko wprowadzają w życie to, czego uczą nas na Al-Azharze.
Podobnego zdania są eksperci, którzy twierdzą, że doktryny, z których korzysta uniwersytet, oryginalnie powstały wieki temu np. w Azji Centralnej albo Iraku i nijak nie przystają do nowoczesnej wersji islamu. Wspomniany wcześniej Ibrahim Issa rok temu podczas telewizyjnego wywiadu przeczytał fragment podręcznika używanego przez studentów. Wynika z niego, że walka i zabijanie niewiernych, nawet jeśli to nie oni zaatakują pierwsi, jest obowiązkiem każdego muzułmanina.
Według części analityków problem leży w sposobie nauczania, jaki przyjął uniwersytet. Młodzi ludzie wszystko muszą zapamiętywać i są zniechęcani do krytycznego myślenia. Wykładowcy, posługując się starymi orzeczeniami i interpretacjami, nie tłumaczą studentom, w jakich okolicznościach powstały i czy powinny być stosowane w dzisiejszych czasach. Profesor Assem Hefna, który wykłada na Al-Azharze, kilka miesięcy temu w rozmowie z dziennikarzem holenderskiej gazety „NRC Handelsblad" przyznał, że takie działania pozostawiają w studentach wrażenie, że te teksty są nieomylne.
Pod wpływem Saudów
Na drodze reform stoją też niektórzy nauczyciele. W 2014 roku była już dziekan Wydziału Studiów Islamskich dr Soad Saleh przekonywała w telewizji, że muzułmanie mają prawo uczynić niewolnicami seksualnymi niemuzułmańskie kobiety żyjące na podbitych przez nich terenach, po to, żeby je upokorzyć.
W ogniu krytyki znalazł się również rektor Al-Azharu szejk Al-Tajeb po tym, gdy wycofał z kanonu lektur książkę swojego poprzednika, w której tamten odrzucał stosowanie przemocy. Wśród części ekspertów zajmujących się działalnością uniwersytetu panuje przekonanie, że wciąż uczy on radykalnych treści – prawdopodobnie pod wpływem Arabii Saudyjskiej, która płaci i wymaga. Powiązania polityczno-finansowe między Rijadem a Al-Azharem sięgają drugiej połowy XX wieku.
Analitycy Jamestown Foundation przypominają uniwersyteckiego profesora, który głośno krytykował radykalny wahabizm wyznawany przez Saudów. W 1981 roku uczony nagle otrzymał od nich nagrodę w wysokości 200 tysięcy dolarów za oddanie naukom islamu. Od tego czasu zaczął wychwalać nauki wahabitów.
Z kolei w kwietniu tego roku do Kairu przyjechał król Salman, który położył kamień węgielny pod kompleks akademików dla 30 tysięcy studentów. Pieniądze na jego budowę wyłożyła oczywiście saudyjska monarchia.
Al-Azhar odpiera zarzuty, twierdząc, że jego program nauczania nie promuje terroryzmu. – Niedawno zastępca rektora zapewniał, że uczelnia zmienia część podręczników, żeby wzmocnić system edukacji, a nie usunąć radykalne treści, bo takich w nich nie ma – opowiada Ismael el-Kholy. W podobnym tonie wypowiedział się rzecznik uniwersytetu Ahmed Zarea: – Al-Azhar uczy tych samych rzeczy od ponad tysiąca lat, a terroryzm pojawił się na świecie dopiero niedawno. Twierdzenie, że nauczamy terroryzmu, to nic innego jak kampania medialna.
Zdaniem ekspertów wycofanie tekstów religijnych zawierających radykalne treści nie spowoduje, że Al-Azhar stanie się światowym ośrodkiem nowoczesnego nauczania o islamie. Studenci i tak znajdą je przecież w internecie. Rolą uczelni jest zdecydowane i kompleksowe tłumaczenie młodym ludziom, czemu niektóre z nich są nieodpowiednie i nieaktualne.
El-Kholy zauważa też, że uniwersytet musi pracować nad swoimi wykładowcami. Skoro oni nie podążają z duchem czasu, to ich podopieczni również tego nie zrobią. Jeśli Al-Azhar odpowiednio szybko i sprawnie nie przeprowadzi niezbędnych reform, to mimo niewątpliwego wkładu, jaki wnosi w zmienianie oblicza islamu, nigdy nie wygra z ekstremistami.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95