Ale nazwisko „Macierewicz" nie tylko na polityków PO działa jak płachta na byka. Jeden z opiekunów klasy mundurowej opowiada taką historię: było kilka dni po lipcowym szczycie NATO w Warszawie. Poligon wojskowy w zachodniej Polsce. Ćwiczą uczniowie klas mundurowych z całego kraju. Uczą się musztry, regulaminu wojskowego, bezpiecznego posługiwania bronią. Przypominają żołnierzy.
Nagle na obóz przyjeżdża chińska telewizja. Dziennikarze podobno przez przypadek zahaczają o poligon w drodze powrotnej z Warszawy do Berlina (tam mieści się wschodnioeuropejska siedziba stacji). – Chcą z nami rozmawiać. W grupie mam ucznia o chińskich korzeniach, który doskonale zna język Państwa Środka. To on wyłapuje, że chcą nas wmanewrować w jakąś prowokację międzynarodową. Prowadzący nagranie redaktor chce udowodnić, że właśnie rozpoczęły się manewry bojówek Macierewicza, które przygotowują się do marszu na Moskwę – opowiada opiekun. Informacja trafia do wojskowych służb kontrwywiadowczych.
A oni, uczniowie klas mundurowych, nie są ani „psami łańcuchowymi" Macierewicza, ani tym bardziej nie przygotowują się do ataku na kogokolwiek, choć może faktycznie, ich funkcjonowanie przypomina „edukacyjną partyzantkę".
Długi eksperyment
Dla Ministerstwa Edukacji Narodowej klasy mundurowe nie istnieją. Dowód? „W polskim systemie edukacji w zasadzie nie ma klas »mundurowych« czy »narodowych«. (...) Funkcjonowanie tzw. »klas wojskowych«, »policyjnych«, »mundurowych« w gimnazjach i szkołach ponadgimnazjalnych to rozwiązanie poszerzające ofertę edukacyjną szkoły. (...) Prowadzenie »klas wojskowych" umożliwiają przepisy rozporządzenia Ministra Edukacji Narodowej i Sportu z dnia 9 kwietnia 2002 r. w sprawie warunków prowadzenia działalności innowacyjnej i eksperymentalnej przez publiczne szkoły i placówki" – tłumaczy zawile w przesłanym mi e-mailu Anna Ostrowska, rzeczniczka MEN. Twierdzi, że resort nie ma informacji, ilu uczniów chodzi do takich klas.
Na tworzenie klas mundurowych pozwoliła jedna z liderek Sojuszu Lewicy Demokratycznej Krystyna Łybacka, szefowa resortu edukacji w rządzie Leszka Millera. Ale przez kilka lat niewiele się działo. – Klasy powstawały oddolnie, tworzyli je nauczyciele historii lub dawnego przysposobienia obronnego. Dzisiaj to potężna siła. Pytanie, czy ktoś będzie miał sensowny pomysł, jak ten potencjał wykorzystać – kręci głową Piotr Goruk-Górski, który „swoją" pierwszą klasę zaczął tworzyć dziesięć lat temu.
Do klas mundurowych pierwszy rękę wyciągnął profesor, generał Bogusław Pacek, były komendant Żandarmerii Wojskowej, który w 2013 r. został doradcą ministra w rządzie PO Tomasza Siemoniaka. Akurat wybuchła wojna na wschodzie Ukrainy, Rosja rozpoczęła okupację Krymu i wsparła rosyjskich separatystów w Donbasie. To wtedy po raz pierwszy w armii i rządzie zaczęto się zastanawiać nad odbudowaniem obrony terytorialnej, czyli siły wojskowej składającej się głównie z ochotników, którzy w czasie wojny wzięliby na siebie obronę swoich miejscowości.
MON, świadomy słabości armii zawodowej zredukowanej do 100 tys. żołnierzy, postanowił wciągnąć do systemu bezpieczeństwa organizacje paramilitarne, których członkowie na własny koszt uczyli się walki, a także klasy mundurowe.
Z tym że nikt nie zadbał o sformalizowanie ich statusu. Zazwyczaj działają przy ogólniakach lub technikach. Uczniowie mają takie same lekcje, jak w innych typach szkół ponadgimnazjalnych. Różni ich to, że chodzą w mundurach. – Od drugiej klasy mają podstawy wojskowości, raz w tygodniu basen w ramach wychowania fizycznego i samoobronę, to dodatkowa godzina z tzw. puli dyrektora szkoły – tłumaczy Piotr Goruk-Górski. I jeszcze raz w miesiącu uczniowie z Warszawy mają zajęcia strzeleckie na obiektach należących do CWKS Legia. W weekendy biorą udział w uroczystościach państwowych czy zlotach, a to dlatego, że klasa z „Milewicza" ma pododdział reprezentacyjny, wyszkolony przez żołnierzy z elitarnego batalionu reprezentacyjnego Wojska Polskiego (to oni pełnią wartę przy Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie). Słowem, ćwiczenie się w sztuce wojennej to zajęcia dodatkowe. Na dodatek wysoko płatne. I to z własnej kieszeni. Za wszystko – amunicję na strzelnicach, ćwiczenia na poligonie, a także mundury, uczniowie płacą sami. – Bluza, beret, spodnie, dwa T-shirty, ocieplacze, buty to koszt ok. 750 zł – wylicza Mira Niewiarowska.
Od wielu lat nauczyciele klas mundurowych apelują do ministerstw obrony narodowej oraz edukacji o uregulowanie ich statusu, tak jak to ma miejsce w przypadku klas muzycznych czy sportowych. Uważają, że powinny być tworzone nie tylko klasy, ale państwowe szkoły wojskowe. A w czteroletnim liceum (taki model kształcenia chce przywrócić szefowa resortu edukacji Anna Zalewska) widzą swoją szansę. – Program kształcenia powinien być ujednolicony – uważają moi rozmówcy. – W budżecie powinny znaleźć się pieniądze choćby na zajęcia strzeleckie, mundury, wyjazdy na obozy wojskowe.
Na razie mimo wielu szumnych deklaracji MON o większym wsparciu dla tych klas nie słychać. – Wie pan, dzisiaj nawet wieniec, który składamy w czasie uroczystości patriotycznych przy Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie, kupujemy za własne pieniądze – podsumowuje Piotr Goruk-Górski.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95