A drugi temat? Nie tylko drażliwy i drażniący, ale też generujący całą masę problemów znanych mi przecież aż za dobrze. Wszystkie dyskusje na temat działań aktywistów LGBT kończą się szybko i jednoznacznie – jedna strona oceni cię w skali od wariatki przez katomatoła do nazistki, druga stwierdzi przynależność do marksistowskiego lewactwa. Tak czy inaczej, zginiesz w wysokiej temperaturze.
Rozsądek każe wybrać temat pierwszy, a o drugim zapomnieć, choć wiele do stracenia już nie mam. Lewa strona usunęła mnie z publicznej dyskusji, prawa przyjęła, choć ja się nie czuję z nią związana. Jestem za rozdziałem Kościoła od państwa, jestem za związkami partnerskimi każdej orientacji, jestem też za wprowadzeniem prawa do eutanazji. Stąd już tylko krok do tego, żeby się owinąć w tęczową flagę. Od lat jednak toczę spór z aktywistami LGBT i robię to uparcie, narażając się oczywiście na wszystkie konsekwencje, od wyzwisk po spektakularną bagatelizację. Robię to dlatego, że mój wewnętrzny sprzeciw jest żywy i głęboki, a więc nie poruszając tego tematu, po prostu bym uciekała, a tego bym sobie nie wybaczyła.