Wszystko dzięki Robertowi J. Flaherty'emu, który sfilmował rok z życia Inuity i jego najbliższych. „Nanuk z Północy", jeden z pierwszych filmów dokumentalnych, to opowieść o życiu poza cywilizacją; o zimnie, śniegu, walce o życie własne i swojej rodziny. O tym wszystkim spróbowali teraz, niemal 100 lat po filmie Flaherty'ego, opowiedzieć swoją muzyką Stefan Wesołowski i Piotr Kaliński.

Projekt „Nanook of the North" rodził się powoli, przez kilka lat. Wszystko zaczęło się od Sopot Film Festival w 2012 roku, kiedy Wesołowski na skrzypcach i fortepianie, a Kaliński przy elektronicznej konsolecie po raz pierwszy zilustrowali „Nanuka z Północy" swoją muzyką. Materiał ten wykonywali potem jeszcze kilkakrotnie, ale o powstaniu i ostatecznym kształcie płyty „Nanook of the North" zdecydowała podróż... na północ. A konkretnie do stolicy Islandii Reykjaviku. Tam otoczeni ciszą, chłodem i spokojem nadali ostateczny kształt swojemu projektowi.

Dla muzyki, zwłaszcza elektronicznej, oddanie określonego nastroju, klimatu nie jest wielkim wyzwaniem. Przeciwnie, każdego miesiąca powstają dziesiątki lub może nawet setki nagrań dźwięków mających ułatwić skupienie, kontemplację czy, przeciwnie, pobudzić i dodać energii. Panowie z „Nanook of the North" zrobili jednak coś więcej. Nie oddali swoim projektem klimatu Dalekiej Północy, ale namalowali jej krajobraz. W skrzypcach Wesołowskiego są wiatr i niepokój nadchodzącej burzy śnieżnej, a w ścianach dźwięku generowanych przez Kalińskiego – ciągnąca się w nieskończoność biała przestrzeń. Nawet więc jeśli słucha się tej płyty w środku słonecznego maja, można poczuć na plecach chłodny dreszcz.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95