Są takie słowa, które w debacie publicznej zostały zawłaszczone przez jedną ze stron. Nie, nie zarzucam chęci odbierania ich innym, bo często owo zawłaszczenie bierze się z niechęci jednej ze stron do jakiegoś terminu. I tak przez lata patriotyzm wielu ludziom lewicy czy polskim liberałom (uczciwie trzeba przyznać, że wcale nie wszystkim) kojarzył się raczej negatywnie, więc obawiając się posądzeń o nacjonalizm, jak ognia unikano jego stosowania. Obecnie to się zmieniło, ale po latach zaniedbań niełatwo jest budować lewicowy patriotyzm (szczególnie gdy ma być on sprowadzony do sprzątania po własnych psach).
Ale na konserwatywnej prawicy mamy podobne terminy. Jednym z nich jest „wykluczenie". Jest faktem, że na teorii wykluczenia, na wykluczonych od lat polityczny kapitał zbija lewica. To ona wskazuje, kto jest, a kto nie jest wykluczony, a zabiegając o współczucie dla tych, których za takich uznaje, buduje gigantyczny program przemian społecznych, redefiniując rozumienie małżeństwa czy rodziny, a także tworząc – nie zawsze korzystne dla samych zainteresowanych – programy pozytywnej dyskryminacji. Wykorzystywanie grup (realnie lub wirtualnie) wykluczonych przez lewicę nie oznacza jednak, że nie ma prawdziwych wykluczonych, którymi powinna zająć się konserwatywna prawica. „Wykluczenie" istnieje i trzeba o nim zupełnie otwarcie mówić.
Przykładem może najbardziej bolesnym jest sytuacja osób z zespołem Downa. Kolejne kraje ogłaszają, że już są, a może za chwilę będą „regionami od niego wolnymi". W Islandii od pięciu lat nie urodziło się żadne dziecko z tym genetycznym zespołem. Powód? Masowe testy prenatalne i eliminacja każdego (100 proc.) dzieci z zespołem Downa na etapie płodowym. Dania zapowiada, że w ciągu dziesięciu najbliższych lat osiągnie podobny rezultat, a Szwecja czy Norwegia już się do niego zbliżają, bo ponad 95 proc. dzieci z taką diagnozą jest abortowanych. Gdy pytać się o przyczyny, zazwyczaj pada opinia o „niskiej jakości życia" cierpiących na zespół Downa. Tyle że same takie osoby deklarują – i to aż w 99 proc. – że są szczęśliwe, 97 proc. z nich zapewnia, że jest zadowolona z tego, jaka jest, a 96 proc., że lubi swój wygląd. Takich danych statystycznych nie ma w żadnej grupie ludzi zdrowych.
Ale w ostatnich dniach w Polsce mieliśmy inny przykład wykluczenia. Lewica (skrajna) zdecydowała się wykluczyć z debaty uniwersyteckiej Rebeccę Kiessling, amerykańską prawniczkę, która od lat walczy o prawo do narodzin osób, które poczęły się z gwałtu. Jest ona osobiście zainteresowana tą sprawą, bo i ona poczęła się w wyniku gwałtu i dla wielu nie była godna tego, by się urodzić. Identycznie najwyraźniej myślą lewicowi działacze młodzieżowi skupieni w rozmaitych kołach naukowych na Uniwersytecie Warszawskim, Jagiellońskim i Wrocławskim, na których zablokowano jej wykład. Powód? Rzekomo skrajne i radykalne poglądy.
Nawet jeśli uznać, że dla kogoś jej poglądy dotyczące prawa do narodzin dzieci z gwałtu są radykalne, to dla wielu innych za takie uchodzą poglądy prof. Moniki Płatek, która bez większego obciachu głosi, że w rodzinach homoseksualnych rodzi się więcej dzieci niż w heteroseksualnych. Mimo to jej nikt z debaty nie wyklucza.