W show-biznesie jest od dziecka. W pierwszym talent show zaśpiewała w wieku 15 lat – była nastoletnią gwiazdką. Ale wciąż nie rozwiała wątpliwości, czy kiedykolwiek starczy jej samozaparcia na coś więcej niż kilka singli, bo znowu otrzymaliśmy niewiele ponad to – jedynie EP-kę, krótką płytę, pięć utworów, skąd w tytule rzymskie pięć. Na „V" dostajemy dwa w pełni rapowe utwory – singlowy „Plik" i świetnie zarymowany „Bo$$ b!tch". Reszta też jest mocno wulgarna, przepełniona seksem, przechwałkami. Szczególnie bardzo mocne „Liczi". Dziarma poszła na całość.




Sama przyznaje, że urodziła się po to, by być performerem. Chce robić wokół siebie hałas, prowokować. Kontrowersje wzbudza już samo jej wejście w rapowy świat, w którym rola autora tekstów i ich wykonawcy jest właściwie nierozłączna, a trudno mieć wątpliwości, że za rapowanymi przez wokalistkę wersami stoi ktoś jeszcze. Nawet łatwo można odgadnąć, którzy uznani raperzy maczali w nich pióro.

Szkoda, że zabrakło tu szczerości, bo mocno hermetycznemu środowisku bardzo przydałaby się poważna dyskusja o roli twórcy i tzw. ghostwriterów – autorów widmo. Znów za to dostajemy kubeł hipokryzji, bo według PR-owców wokalistka ma odwagę „mówić o tym, jak świat znany z wersów jej kolegów wygląda z kobiecej perspektywy", no i „bezkompromisowo wkracza na scenę, na której kobietom zdecydowanie nie jest łatwo". I jeszcze długo łatwo nie będzie, jeśli teksty pisane przez mężczyzn będą bez żenady promowane jako kobiece spojrzenie.