Federalny urząd lotnictwa FAA poinformował w ubiegłym tygodniu o tworzeniu międzynarodowej grupy specjalistów do zbadania bezpieczeństwa tych samolotów uziemionych na świecie po katastrofach w Indonezji i Etiopii. Jako pierwsze udział w niej potwierdziły Kanada, Zjednoczone Emiraty Arabskie i Singapur, następnie zgłosiły się europejski urząd EASA oraz organy nadzoru z Australii, Brazylii, Indonezji i Etiopii.
Były prezydent amerykańskiego urzędu bezpieczeństwa transportu NTSB, Christopher Hart będzie przewodniczyć tej komisji. Powiedział dziennikarzom, że zacznie ona prace pod koniec kwietnia i potrwają 90 dni. To odpowiedź na „rosnącą konieczność globalizacji, bo te samoloty są wszędzie na świecie i na potrzebę ujednoliconej reakcji”.
Czytaj także: Maksy wywołały bessę na giełdach. Nie tylko Boeing traci
Hart powiedział też, że w przyszłości wypadki nie będą wynikiem problemów mechanicznych, np. awarii silnika, ale bardziej podobnymi do obu katastrof B737 MAX, wynikających z oprogramowania systemu zapobiegającego przeciągnięciu i z działań pilotów.
- Człowiek i automat nie współpracują właściwie. W przyszłości będzie trudniej decydować w takich przypadkach, gdy „automat zwykle funkcjonuje, ale czasem nie zadziała”, a kiedy nie zadziała, to „większość pilotów może w dalszym ciągu poradzić sobie z tym, ale czasem nie potrafi” — cytuje Reuter.