W tej sytuacji objęcie przez wicepremiera, ministra rozwoju Mateusza Morawieckiego także funkcji ministra finansów niesie więcej ryzyk niż korzyści.
Na dniach mamy poznać pomysły premier Beaty Szydło na rekonstrukcję jej gabinetu i zmiany systemowe w rządzie. Przede wszystkim może chodzić o rewolucyjne podejście do funkcji ministra finansów. Jak wynika z medialnych doniesień, obecny minister Paweł Szałamacha ma stracić swoje stanowisko. Nie wiadomo, kto miałby po nim objąć schedę, w tym kontekście wymieniany jest jednak także wicepremier, minister rozwoju Mateusz Morawiecki. Nie tracąc dotychczasowych kompetencji, miałby on objąć nadzór nad resortem finansów osobiście (jako minister) lub poprzez „zaufanego" człowieka.
Czy dobrym pomysłem jest skupienie w jednych rękach bezpośredniej kontroli nad tak ważnymi i dużymi resortami? Kluczowa w tym kontekście staje się odpowiedź na pytanie, po co wicepremierowi potrzebna jest funkcja ministra finansów? Morawiecki wskazuje, że to minister Szałamacha blokuje realizację jego planu na rzecz odpowiedzialnego rozwoju. To blokowanie może mieć jednak różne znaczenie.
– Tarcie pomiędzy szefami resortów to nic niezwykłego – zauważa Cezary Wójcik, prof. SGH. – Jednak w tym przypadku może nie chodzić po prostu o zmianę ministra, z którym trudno się dogadać. Intencją może być chęć odejścia od ścisłej dyscypliny budżetowej i pozbawienie ministra finansów roli strażnika tej dyscypliny. Plan Morawieckiego wiąże się ze zwiększeniem roli państwa w gospodarce, a jego realizacja wymaga zwiększenia dofinansowania ze źródeł publicznych. Celem przejęcia przez Morawieckiego kontroli nad finansami państwa może więc być – choć nie musi – poluzowanie dyscypliny finansowej. A to w obecnej sytuacji byłoby bardzo niebezpieczne – ostrzega Wójcik.
Oczywiście proponowane zmiany nie muszą oznaczać skoku na publiczną kasę, może też chodzić o lepszą koordynację prac resortów gospodarczych. Ale nawet w takim przypadku „łączenie" jedną osobą dwóch kompletnie różnych ministerstw, też raczej mija się z celem.